Sabbatical w Ameryce Centralnej

O tym dlaczego życie mlekiem i miodem płynące powoduje zgagi. Dlaczego chcemy pociechy nasze pozbawić porządnej edukacji a siebie emerytury. I co z tym wszystkim ma wspólnego Piniata.

Pora zacząć tego bloga i wyjaśnić wszystkim o co tutaj chodzi. Bez niepotrzebnych wstępów przystępuję więc do rzeczy.

Czternastego dnia lutego – co bardziej spostrzegawczy zauważą, że to Walentynki – wraz z szanowną mą małżonką postanowiliśmy w nasze życie wprowadzić kilka poprawek. Nie żeby nam się dotychczasowe nie podobało. Wręcz przeciwnie, wszystko nam się w nim tak dobrze układało, że od tego miodu i mleka, to już nam się zaczęło robić niedobrze. Postanowiliśmy więc, że dobrowolnie porzucimy pracę i zasilimy szeregi bezrobotnych. Co więcej, dobytek naszego życia postanowiliśmy spieniężyć sprzedając za bezcen wszystkie, zbierane przez ostatnich dziewięć lat artefakty naszego konsumpjonizmu. Idąc za ciosem, dom nasz postanowiliśmy opuścić i pozwolić w nim zamieszkać przypadkowym ludziom. Dzieci pozbawiamy szans na publiczną edukację, sami zaś wieszamy nasze kariery na kołku i… ruszamy w nieznane!

Za cztery tygodnie o tej porze będziemy już w samolocie lecącym do Polski, gdzie mamy zamiar zacząć naszą wielką wyprawę. Dla niewtajemniczonych muszę tutaj wyjaśnić, że od wielu już lat mieszkamy w Rochesterze, w stanie Nowy Jork, pod granicą kanadyjską. Nasze pociechy – Nadia i Alex – urodziły się tutaj, wizyta w kraju rodziców jest więc dla nich równie ciekawa, jak dla nas kolejne etapy podróży. Pierwszych siedem tygodni spędzimy na Śląsku oraz być może podróżując trochę po Europie. Po powrocie do Stanów, wsiądziemy w auto i wraz z pogarszaniem się pogody na półkuli północnej będziemy się przesuwać w kierunku równika. W ciągu kilku miesięcy chcemy dotrzeć aż do Panamy, a przed upływem kolejnych dwunastu wrócić do Rochesteru.

Nasza ekipa, to dwoje nie do końca zrównoważonych emocjonalnie rodziców i ich dwie bardzo niepełnoletnie pociechy. Agnieszka jest niewątpliwie siłą napędowa tej wyprawy. Dzięki jej wysiłkom i pełnemu zaangażowaniu, jesteśmy dziś prawie gotowi do drogi. Nadia, nasza pierworodna cieszy się już z tego, że swe siódme urodziny obchodzić będzie prawdopodobnie w Meksyku (Viva Piniata!). Trochę jest zawiedziona, że nie pójdzie w przyszłym roku do szkoły, ale cieszy się z tego, że uczyć będą ją rodzice. Alex, który dopiero niedawno skończył trzy lata, nie do końca chyba zdaje sobie jeszcze sprawę z tego co go czeka. Na razie wszystkim opowiada, że poleci do dziadka i wylądyje u niego w ogródku. Tak na marginesie, Olo twierdzi też, że Mama wygląda jak dinozaur! W końcu ostatnim z uczestników wyprawy jest piszący te słowa Tata, którego niedawno odkryty Kryzys Wieku Średniego (czyt. KWaŚ) oraz nuda z jaką zmaga się na codzień w życiu zawodowym powiły tę fanaberię.

Myślę, że to tyle tytułem wstępu. Będę się starał uzupełniać ten blog tak często jak to tylko będzie możliwe. Wiem, że nie tylko najbliższa rodzina jest zainteresowana tym co będziemy robić. Problem jedynie w tym, że mamy teraz zarówno polsko-, jak i inno-języcznych przyjaciół. W związku z tym wspólnym mianownikiem okazał się język angielski i stąd też równoległy blog pojawiał się będzie na http://wanderlust.bajan.pl. Postaram się, by wpisy były w miarę oryginalne na obu blogach…

Dodaj komentarz