Jacksonville

Jacksonville to duże i nowoczesne miasto w północno-wschodniej części Florydy. Życie płynie tu wolniej, ale za to naprawdę nie ma się do czego spieszyć.

Już od kilku dni jesteśmy na Florydzie. W piątek popołudniu przyjechaliśmy do Jacksonville i rozkoszujemy się słońcem, oceanem i dobrym jedzeniem. Podobno przechodzi nad nami teraz jakiś chłodniejszy front, ale szczerze mówiąc gdyby nie telewizja, to pewnie nawet byśmy nie zauważyli. Owszem, temperatura w nocy spada do kilkunastu stopni Celsjusza, a w dzień nie przekracza dwudziestu pięciu, ale w połączeniu z błękitnym i bezchmurnym niebem stwarza warunki wręcz idealne do życia. Jest na tyle ciepło, by chodzić w krótkich spodenkach, ale też na tyle chłodno, by nie musieć włączać klimatyzacji. Jeździmy więc ze spuszczonymi szybami i wystawiamy kończyny na promieniowanie ultrafioletowe. Ja zresztą wystawiam nie tylko kończyny. Niestety, dzięki sklerozie – memu wieku  słusznej – połączenie  aktywności słońca z minimalną ilością pigmentu na mej skórze sprawiło, że wyglądam jak wąż zrzucający skórę. Nie muszę chyba dodawać, że dolegliwość ta jest wielce nieestetyczna i nadzwyczaj bolesna. Zwłaszcza w nocy…

Jacksonville sprawiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jeździliśmy już trochę po mieście i czas spędzaliśmy nie tylko w turystycznych rejonach. Wydaje się ono być czyste i bardzo bezpieczne, choć może po prostu bywaliśmy tylko w „dobrych” jego dzielnicach. Byliśmy jednak w centrum, gdzie w niedzielę trafiliśmy na festiwal filipiński, załapaliśmy się na darmową projekcję „Alicji w Krainie Czarów” (ostatnia ekranizacja z Johny Deep’em) pod jednym z mostów, widzieliśmy manty przepływające przez kanał w śródmieściu, no i oczywiście bujaliśmy się na plażach. Zarówno tych miejskich, w pobliżu osiedl mieszkalnych, wśród hoteli, jak i tych odludnych w pobliskim parku.

Hanna Park, w którym byliśmy dzisiaj sprawił na mnie duże wrażenie. Jest on położony nad oceanem i w zamian za $3 wydane na wjazdówkę, cały dzień spędziliśmy jeżdżąc na rowerach wśród palm i wydm, spacerując po wielomilowej plaży, no i oczywiście pluskając się w falach. W parku jest też kemping, który dokładnie sobie pooglądaliśmy i przyznam, że trochę nam było szkoda, że się tu nie rozbiliśmy. Jest tu też jezioro i kilka stawów z tabliczkami zabraniającymi karmienia aligatorów, szopów, oposów i… kotów. No i oczywiście place zabaw, które podbiły serca co poniektórych członków załogi.