Od dwóch dni jesteśmy w Chorzowie. Powoli dochodzimy do siebie. Na początek postanowiliśmy, że załatwimy wszystkie rzeczy „urzędowe”. Musimy odnowić paszport Agnieszki, jak również uzyskać polskie paszporty dla dzieci. Wydawać by się mogło, że to prosta sprawa. Tym bardziej, że zawczasu się do tego przygotowaliśmy. Mamy ze sobą ich amerykańskie akty urodzenia, by na ich podstawie umiejscowić akty polskie, bez których nawet nie mamy co myśleć o paszportach. Do dzieła więc!
Zaczęliśmy od tego, że w Urzędzie Miejskim poszedłem odebrać mój nowy dowód osobisty. Nowy nie dlatego, że stary zgubiłem albo był zniszczony, ale dlatego, że kilka lat temu wszyscy obywatele tego kraju zostali zmuszeni do wymiany swych starych dokumentów na nowe. Jako, że użyteczność takiego dokumentu, zwłaszcza w mojej sytuacji jest raczej znikoma na początku pomyślałem, że sobie odpuszczę i jako zatwardziały anarchista zignoruję urzędowy nakaz. Wykorzystując jednak nasz pobyt w Chorzowie dwa lata temu i za gorącą namową Rodziców postanowiłem kasę państwa zasilić dotacją w zamian za wymianę dowodu na lżejszy i ładniejszy. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy miast wdzięczności za bycie praworządnym obywatelem zostałem z góry na dół objechany przez Szanowną Panią Urzędniczkę za nie wymienienie dokumentu w terminie. Natychmiast wróciły wspomnienia, więc przykładnie się pokajałem, tłumacząc że nie mieszkam w kraju. Wysłuchawszy co Szanowna Pani Urzędniczka sądzi o tych wszystkich emigrantach, którym się wydaje, że im wszystko wolno dostałem w końcu kwitek potwierdzający złożenie wniosku. Wyrobienie samego dokumentu trwało oczywiście dłużej niż mój urlop w kraju, więc nie miałem okazji odebrać go osobiście. Wezwanie do odbioru nowego dokumentu przeleżało w domu moich Rodziców ostatnie dwa lata. Wczoraj wraz z Nadią poszliśmy go w końcu odebrać. Dzięki temu, że blisko czterdzieści milionów ludzi karnie odstało swoje w kolejkach by odebrać papiery w terminie, ja mogłem to zrobić w zasadzie od ręki. Szanowna Pani Urzędniczka była wczoraj chyba w kiepskiej formie, bo nawet jej się nie chciało mnie łajać. Wzięła moje wezwanie i stary dokument tożsamości, przewróciła oczami, ciężko westchnęła i poszła pogadać z koleżanką. Kilka minut później wróciła z moim nowym ID, kazała sprawdzić czy wszystko się zgadza i zapytała tylko czy często bywam w kraju. Nie zdążyłem jej nawet odpowiedzieć, gdy machnęła ręką i mówiąc dziękuję wskazała mi drzwi. Również podziękowałem i wyszedłem. Nadia w ogóle nie zrozumiała co się stało. Wychodząc nie przytrzymała drzwi pozwalając im zamknąć się za nami z wielkim hukiem…
Uzbrojeni w nowe dowody i nasz akt małżeństwa poszliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego dowiedzieć się, czy to wystarczająca dokumentacja dla umiejscowienia amerykańskich aktów urodzenia dzieci. Tym razem mieliśmy już mniej szczęścia, gdyż mimo braku petentów drzwi wskazane nam przez pana zatrudnionego do wskazywania odpowiednich z dwojga dostępnych drzwi okazały się zamknięte. Pan powiedział, że musimy poczekać, bo Szanowna Pani Podinspektor wyszła do Kierownika. Odczekaliśmy więc karnie trzy kwadranse, po których Szanowna Pani Podinspektor przyjęła nas na konsultacje. Łaskawie przejrzała przedłożone przez nas dokumenty. Nie miała zastrzeżeń co do naszych dowodów, zerknąwszy na akt małżeństwa stwierdziła, że w ogóle nie będzie nam potrzebny bo braliśmy ślub w Chorzowie (co wróciło wspomnienie rozmowy z ówczesnym kierownikiem USC, do którego musieliśmy się zwracać z pisemnym wnioskiem o zawarcie małżeństwa w trybie przyspieszonym). Akty urodzenia dzieci pozostawiały jednak wiele do życzenia. Jeden z nich okazał się bowiem poświadczonym odpisem, a nie oryginałem jakiego polski Urząd Stanu Cywilnego wymaga do umiejscowienia. Szanowna Pani Podinspektor kazała nam wyjść i udała się na kolejną konsultację do Kierownika. Ten ewentualnie zezwolił na użycie poświadczonego odpisu miast oryginału. Zgoda była werbalna, więc podejrzewam, że gdy już zrobimy tłumaczenia dokumentów będę musiał napisać jeszcze jeden wniosek o uznanie dokumentu nie-oryginalnego…
To dopiero początek naszych starań o uzyskanie polskich dokumentów podróżnych dla dzieci. Dla porównania dodam tylko, że uzyskanie paszportu w USA trwa około piętnastu minut, wliczając w to czas potrzebny na wykonanie zdjęcie. Wszystko odbywa się w tym samym urzędzie… pocztowym. Po dwóch tygodniach gotowy paszport doręczany jest pod wskazany adres.
Tylko dwa dni w kraju, a tyle wspomnień już wróciło! Ciekawe, czy w ciągu siedmiotygodniowego pobytu będziemy w stanie załatwić wszystko co sobie zaplanowaliśmy.
to jest straszne w jakim biurokratycznym kraju my żyjemy!!!!!!!
Może i jest trochę biurokratyczny ale nasz:-) a wszytsko zalezy od naszego nastawienia, nawet te Panie urzędniczki też są ludzimi i wystarczy odpowiednie podejście i też znajdą optymizm w sobie:-))
aż mi się odechciało. przed końcem świata biurokracja nas ZEŻRE ..
Nic sie nie zmienilo. Bez znajomosci ani rsz! Uff dobrze ze ja zalatwilam te wszystkie sparwy zaraz po narodzinach moich bakow! Powodzenia, zycze milych humoroow paniom Inspktor ;o))