Smith Mountain Lake State Park

Z Pensylwanii do Wirginii przez Maryland i Zachodnią Wirginię – trochę nam to zajęło, ale uciekliśmy w końcu przed deszczem i rozkoszujemy się teraz słoneczkiem i upałami.

Wczoraj księżyc był w pełni. Piękny widok, gdy na bezchmurnym niebie króluje jego jasność i przyćmiewa większość gwiazd. Nareszcie możemy się takimi widokami rozkoszować, bo przez ostatnich kilka dni nie widzieliśmy nic przez nisko zawieszone, ciężarne chmury.

Lało gdy opuszczaliśmy Altoonę. Prognoza pogody nie była korzystna dla Pensylwani, więc postanowiliśmy ruszyć na południowy zachód, do parku Big Bend w Zachodniej Wirgini. Gdy jednak dojechaliśmy do Cumberland w stanie Maryland nagle przestało padać i jakoś tak lżej nam się zrobiło na duchu. Zatrzymaliśmy się na lunch i przespacerowali po downtown. To bardzo ładne miasteczko i chyba za sprawą wielu tras rowerowych postanowiliśmy zostać w tej okolicy na dłużej. Jak się później okazało był to błąd, za który danym nam było słono zapłacić.

 

IMGP9335.JPGRozbiliśmy się w Rocky Gap State Park, gdzie dzięki paskudnej pogodzie przesiedzieliśmy dwa wieczory w samochodzie oglądając filmy na laptopie a trzeciego dnia spakowaliśmy nasz przemoczony dobytek i postanowili szukać lepszej pogody na południu. Naszym celem był Douthat State Park w Wirgini. Gdy jednak tam dojechaliśmy, okazało się, że wszystkie miejsca na polu kempingowym są  już zarezerwowane. Nie pozostało nam więc nic innego jak tylko wysuszyć sprzęt w parku miejskim i znaleść schronienie na noc w hotelu. Budżet wyprawy na tym ucierpiał, ale za to morale wyraźnie się poprawiło.

Następnego dnia zameldowaliśmy się w Smith Mountain Lake State Park. Pogoda dopisuje, nastroje również. Po weekendzie cały park mamy już prawie do wyłącznej dyspozycji. Jest tu wiele szlaków, zarówno pieszych, jak i rowerowych. Są również programy edukacyjne dla dzieci prowadzone przez personel parku. Jeśli tylko pogoda dopisze, nie będziemy się tu nudzić. A nawet gdyby, to przecież o to właśnie chodzi!

IMGP9369.JPG

Dziś rano poszliśmy na plażę, gdzie podziwiając lazurowe niebo ponad zielenią lasów wokół jeziora danym nam było spotkać rodaków. Jako, że nie dawno wróciliśmy z Polski, więc szczerze powiedziawszy nie szukałem okazji do zacieśnienia znajomości. Tym bardziej, że krajan rozpoznałem głównie po głośnym zachowaniu i niewybrednych komentarzach (obfitujących w równie charakterystyczne, co ubogie wulgaryzmy) rzucanych pod adresem mniej lub bardziej atrakcyjnych niewiast. Jakimś cudem umknęło to uwadze mej towarzysko kwitnącej małżonki, która już po chwili prowadziła z rodakami szalenie ciekawe konwersacje. Zazwyczaj taki epizod kończy się wymianą adresów i umawianiem na wspólne wypady. Tym razem jednak, po kilku minutach rozmowy, zapał Agnieszki  do zawierania nowych znajomości nieco opadł, dzięki czemu mogliśmy już bez przeszkód rozkoszować się „okolicznościami natury”.

Dam znać jeśli wydarzy się jeszcze coś ciekawego, ale szczerze powiedziawszy mam nadzieję na tydzień nudy i odpoczynku po dwóch miesiącach imprezowania.