Wiosna w San Miguel

Wiosna zawitała w San Miguel i całe miasto zakwitło na fioletowo. Nasze drzewko też zmieniło się na wiosnę.

Przyszła do San Miguel i obsypała wszystkie drzewa Jacaranda filetowymi pięknymi kwiatami. Widok jest niesamowity ponieważ jest ich tu bardzo dużo, wszędzie, w każdej części miasta. Są zwiastunem tzw. ”Semana Santa” czyli Świętego Tygodnia poprzedzającego Święta Wielkiej Nocy.

Motyle, które zimują w dolinach Sierra Madre powoli się budzą żeby rozpocząć długą podróż do USA i Kanady. Kolibry wiją swoje gniazda tu i ówdzie ale widoczne są tylko dla najbardziej spostrzegawczych obserwatorów.

Nasze drzewo, które zimą było naszą choinką, teraz dumnie wita nową porę roku. Zamieszkały na nim sowy zrobione z… rolek po papierze toaletowym. Z pomocą dzieci pomalowaliśmy je lub też okleiliśmy papierem kolorowym. Po wyschnięciu zgięliśmy obie strony tak, żeby uformować uszy i przy pomocy czarnego mazaka domalowaliśmy resztę szczegółów. Kształt jest też odpowiedni żeby zrobić np. kotka ale my ich raczej nie chcemy na naszym drzewku, szczególnie teraz gdy mają się nam urodzić młode:-)

Jest to świetny projekt typu recycling ponieważ użyłam do niego obeschniętej gałęzi, starego wiadra po farbie i farby w sprayu. To drzewko bez problemu może stanowić „ekspozycję stałą” w domu lub w przedszkolu, trzeba tylko zmieniać dekoracje z nadchodzącą nową porą roku.

 

 

Co zrobić gdy boli gardło?

W zeszły piątek coś mnie dopadło, jakiś wirus. Bez żadnego wcześniejszego sygnału, znienacka, jak walnięcie obuchem w głowę. Nie mogłam nawet iść do łazienki, nie miałam zupełnie energii.

Gorączka ponad 40 stopni nie dawała mi spokoju. Kompletnie ubrana, trzęsłam się pod kołdrą jak przysłowiowa osika. Moje biedne dzieciaki były wystraszone, w końcu nigdy nie widziały swojej mamy tak bezsilnej. Chciałam spać ale nie mogłam, gorączka nie pozwalała. Poprosiłam o aspirynę, tylko żeby na chwilę ustąpiła i pozwoliła odpłynąć w krainę snów. Podobno to najlepsze lekarstwo.

Zasnęłam i spałam tak prawie cały dzień. Później postanowiłam już nie zbijać sztucznie gorączki tylko się porządnie wypocić, w końcu to właśnie wysoka temperatura wybija wszelkiego rodzaju mikroby. Walczyłam całą noc aby rano stanąć na zwycięskim podium. Wygrałam z gorączką, ale ból gardła był sto razy silniejszy niż przedtem.

Nie mogłam mówić, jeść, pić nawet oddychanie było bolesne. Wtedy właśnie przypomniałam sobie słowa mojej mamy, która mówiła, że na gardło najlepsze jest płukanie wodą z solą.

Sól i wodę można znaleźć przecież w każdej kuchni?!?!?! Na szklankę wody zużyłam łyżkę soli i płukałam 3 razy tego dnia. Już wieczorem czułam się lepiej. Bałam się żeby infekcja nie przeniosła się do oskrzeli lub co gorsza płuc więc wzięłam kilka kropel olejku z oregano, tak na wszelki.

Następnego dnia dostałam spory zastrzyk energii i wykorzystałam go zwiedzając pobliskie miasteczko Hidalgo Dolores.

Płukanka solna działa ponieważ sól wyciąga wilgoć. Dlatego solenie warzyw takich jak ogórki, pomidory i oberżyny powoduje że oddają swoje soki. Sól wyciąga wilgoć uniemożliwiając bakteriom rozmnażanie, a słone środowisko je po prostu zabija. W końcu to przy użyciu soli dawniej konserwowało się mięso.

Sól także oczyszcza nasze gardło łagodząc stany zapalne.

Następnym razem jak Cię boli gardło to wypróbuj a na pewno poczujesz się lepiej. Dla niektórych ten sposób może „trąca myszką” ale dla mnie każda pomoc bez użycia leków się liczy, szczególnie teraz, żyjąc wśród bakterii mutantów odpornych na antybiotyki.

Pierwszy Etap Podróży

Pierwszy etap naszej podróży nie zapowiadał się zbyt obiecująco. Na szczęście nie podkuliliśmy ogonów przy pierwszych niepowodzeniach. Ten tekst napisałem swego czasu dla Peronu4, ale zaginął był w ich przepastnych archiwach i nigdy nigdzie się nie opublikował.

Nadia odgarnęła włosy z czoła i schyliła głowę by spojrzeć na kompas. Potem raz jeszcze spojrzała przed siebie i z widocznym wyrazem zadowolenia na twarzy śmiało ruszyła przed siebie głośno licząc swe kroki.

– One, two, tree, four…

Strażnik parkowy, panna Laurie z aprobatą skinąła głową i podążyła za nią.

– Five, six, seven, eight, nine, ten…

Nadia zbliżała się do małego drzewka, które rosło na środku niewielkiego półwyspu. Gdy do niego dotarła, zakończyła słowami:

– Twenty!

Rozejrzała się dokoła i po chwili dostrzegła małą tabliczkę przymocowaną do drzewa. Znalazła kolejne koordynaty! Nadia był a szczęśliwa, jej rodzice dumni, panna Laurie była pod dużym wrażeniem. W końcu Nadia nie skończyła jeszcze siedmiu lat, a w ciągu zaledwie kilku minut opanowała trudną przecież sztukę nawigacji bez GPS’a. Olek tymczasem niczym się nie przejmował i zawzięcie walił kijem w pień drzewa. Jego bardziej od róży wiatrów interesował spory pająk, który tymczasem ze zgrozą próbował uniknąć spotkania z Olkowym „mieczem”.

Wokół nas po trzech stronach rozciągało się jezioro Smith Mountain. Byliśmy w parku o tej samej nazwie i mimo świetnej jak na połowę września pogody, byliśmy w nim prawie zupełnie sami. Oficjalnie sezon jeszcze się nie skończył, ale że zaczęła się szkoła, park świecił już pustkami.

Dla nas niestety też był to już ostatni dzień w parku. Rozbiliśmy się tu na osiem dni i spędziliśmy je wszystkie bardzo aktywnie. Mieliśmy do dyspozycji plażę, pływaliśmy na canoe, zbieraliśmy grzyby, malowaliśmy koszulki, szukaliśmy sów i nietoperzy, a także uczyli się gotować na ognisku. We wszystkim pomagała nam panna Laurie i inni strażnicy w parku. Byliśmy naprawdę pod wrażeniem programu jaki przygotowali dla zwiedzających i  wielokrotnie powtarzaliśmy sobie, że naprawdę mamy dużo szczęścia.

Tydzień wcześniej, zaledwie kilka dni po rozpoczęciu naszej wyprawy życia znaleźliśmy się w samym środku sztormu „Lee”, który z zaciekłością podtapiał cały północny-wschód Stanów Zjednoczonych. Pożegnawszy naszych znajomych, którzy wraz z nami wybrali się do Pensylwanii na przedłużony Labor’s Day weekend, ruszyliśmy w kierunku Seven Points, kempingu nad jeziorem Raystown. Po drodze jednak dopadła nas taka ulewa, że nie było mowy o rozstawianiu namiotu. Zdecydowaliśmy więc przenocować w motelu w Altoonie i sprawdzić też dokładnie prognozę pogody. Miny nam zrzedły gdy zobaczyliśmy ekran radaru. Mimo, że następnego ranka deszcz już tylko ledwo siąpił, okazało się, że byliśmy dokładnie w oku cyklonu, który rozlokował się nad wschodnim wybrzeżem.

Po szybkim przestudiowaniu mapy, zdecydowaliśmy ruszyć na południowy-zachód do Zachodniej Wirginii, skąd według prognozy pogody sztorm przesuwał się w kierunku północno-wschodnim. Miałem nadzieję, że dzięki temu manewrowi szybciej wydostaniemy się z terenu obfitych opadów.

Plan wydawał się być dobry, gdyż już po kilku godzinach gdy dojechaliśmy do Cumberland w stanie Maryland, pogoda znacząco się poprawiła. Wyglądało na to, że sztorm przesuwa się szybciej niż sądziliśmy. Zwiedzeni urodą małego miasteczka, postanowiliśmy zostać na kilka dni. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że deszcz, przed którym uciekaliśmy to dużo bardziej rozbudowany front atmosferyczny, który w najbliższycch dniach miał zmusić do ewakuacji tysiące ludzi .

Rozbiliśmy się w parku Rocky Gap, planując pięciodniowy pobyt. Jednak już po dwóch dniach przesiadywania głównie w samochodzie i w namiocie, zniecierpliwieni i przemoczeni do suchej nitki ruszyliśmy we wcześniej zaplanowanym kierunku.

Nieźle się rozpoczął nasz Sabbatical. Humory zdecydowanie nam nie dopisywały, atmosfera – tak na zewnątrz, jak i w samochodzie – była naprawdę ciężka. Chwilami obawiałem się, że za chwilę zawrócimy i z podkulonymi ogonami wrócimy do naszego normalnego życia – domu, pracy i szkoły. Na szczęście tak się nie stało.

W Zachodniej Wirgini pogoda bardzo się poprawiła. Gdy dojeżdżaliśmy do parku Dowthat na niebie nie było już ani jednej chmurki, a słońce przygrzewało jak gdyby nigdy nic. Jadąc wąską, leśną drogą prowadzącą do północnego wjazdu do parku, zaczeliśmy wszyscy śpiewać piosenki dla dzieci. Wszystkie jakie tylko znaliśmy – zarówno po polsku, jak i po angielsku. To był prawdziwy wesoły autobus!

Niestety, pech zdawał się nas nie opuszczać. Pogoda, owszem bardzo się poprawiła, ale co za tym idzie skusiła też do parku wielu weekend’owych kempingowczów. Okazało się, że w piątkowe popołudnie, wszystkie miejsca w parku są już zarezerwowane. Co było robić, znów „rozbiliśmy się” w hotelu. Tego wieczora podpisując rachunek, wiedziałem że przez tę jedną noc w Lexington nasza podróż będzie krótsza o kolejny tydzień.

W ten sposób jednak dotarliśmy do parku Smith Mountain Lake, niedaleko Roanoke, w stanie Wirginia. Dotarliśmy tu zdecydowanie wcześniej niż planowaliśmy, ale co za tym idzie pozwoliliśmy sobie na nieco dłuższy postój. Wspaniała pogoda podczas całego pobytu, urozmaicony program i wspaniali ludzie jakich tu poznaliśmy w pełni zregenerowały zszarpane nerwy, pozwoliły też na kilka dni relaksu i ładowania baterii przed kolejnymi etapami podróży.

Humor powrócił, a wraz z nim radość poznawania Świata. Po raz pierwszy udało nam się również wprowadzić w życie harmonogram nauczania jaki wcześniej tylko sobie zakładaliśmy. Budziliśmy się rano, by po lekkim śniadaniu spędzić kilka godzin na nauce pisania i czytania, matematyce i kilku innych przedmiotach drugoklasistki. Po wczesnym lunchu jednak nadchodziła pora na plażę, wycieczki i zajęcia praktyczne. We własnym zakresie, albo z pomocą parkowego Discovery Center i strażników parku.

Dzięki temu poznaliśmy też ciekawych ludzi, którzy podobnie jak my uczą swe dzieci w domu. Wraz z nimi wybraliśmy się też na rejs po jeziorze, a Agnieszka i Nadia miały okazję spróbować „knee boardingu”, czegoś co z perspektywy obserwatora wyglądało na mało zabawne i raczej bolesne. Dziewczyny twierdzą jednak, że bardzo im się podobało.

Jak się później okazało, panna Laurie i przygody w Wirgini bardzo naszym milusińskim utkwiły w pamięci i wielokrotnie później porównywaliśmy Smith Mountain Lake State Park do innych miejsc, które zwiedzaliśmy. Ale o tym napiszemy już w kolejnych odcinkach.

Czterolistna Koniczynka na Szczęście

Agnieszka przedstawia prosty projekt dla dzieci na dzień Świętego Patryka.

Ja w swoim życiu znalazłam czterolistną koniczynę może ze dwa razy…..W związku z nadchodzącym Dniem Świętego Patryka postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i ją sobie zrobić razem z dzieciakami. Z czego? Oczywiście z tuby po papierze toaletowym:-)

Co potrzeba:

  • dwie tuby po papierze toaletowym
  • linijka
  • ołówek
  • nożyczki
  • klej
  • zielona farba

Spłaszczyć tuby, linijką odmierzyć pasy co 2,5 cm i wyciąć. Do wykonania jednej koniczyny potrzeba 5 obręczy. Cztery z nich uformować w kształcie serca i razem skleić. Piątą przeciąć i dokleić jako łodygę. Gdy klej wyschnie pomalować na zielono.

Voila!!!!

 

Wiosna już tuż, tuż

Agnieszka przedstawia wiosenny projekt dla dzieci. Tylko gdzie ta wiosna…?

Tutaj w Meksyku nie ma zimy do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. Słońce świeci co dzień, drzewa są zielone i kwiaty kwitną jak gdyby nigdy nic cały rok. Mimo tego na powitanie wiosny postanowiliśmy zrobić kwiatowy projekt. Jest prosty, bo nawet mój czteroletni syn sobie z nim poradził, materiały do jego wykonania chyba każdy ma w domu i na dodatek są surowcami wtórnymi.

Potrzebne materiały:

  • karton po jajkach (najlepiej biały)
  • tuba po papierze toaletowym
  • kolorowe druciki albo drewniane patyczki do szaszłyków
  • kolorowe farbki
  • nożyczki

Nożem pokrój karton po jajkach tak aby uzyskać 10 kubeczków. Przy użyciu nożyczek uformuj kubeczki tak aby przypominały kielichy kwiatowe. Pomaluj farbami na dowolne kolory i pozostaw do wyschnięcia. Pomaluj również tubę po papierze, to będzie wazon. Kiedy już wszystko wyschnie zrób małe dziurki i włóż patyczki, łodygi. Poukładaj kwiaty w wazonie, tylko czasem nie wlewaj wody:-)

Mus Czekoladowo – Cynamonowy

Bardzo prosty przepis na pyszny i zaskakująco odżywny deser na bazie… avocado!

Założę się, że jak masz ochotę na deser to myślisz o lodach, ciastach, czekoladzie ale avocado raczej nie przychodzi Ci do głowy. I tu się mylisz! Ten przepis zupełnie Cię zaskoczy, ponieważ jest nie tylko przepyszny ale bardzo zdrowy, więc przygotujcie miksery i do dzieła!

Składniki:

  • średnie, dojrzałe avocado
  • 1 łyżka oleju kokosowego
  • 1 łyżka kakao, niesłodzonego
  • 1 łyżka prawdziwego miodu
  • ¼ łyżeczki cynamonu
  • wiórki kokosowe do przybrania

Włóż pierwszych pięć składników do miksera i zmiksuj na jednolitą masę. Przełóż do pucharka i posyp wiórkami. Smacznego, paluchy lizać!!!

Najtłustszy Wśród Wszystkich Owoców… Avocado

Dziś Agnieszka rozprawia się z niedomówieniami i półprawdami dotyczącymi avocado.

Postanowiłam napisać dzisiejszy post po rozmowie z pewną dziewczyną na temat wartości odżywczych avocado. To nie pierwszy raz, kiedy ktoś ze zdumieniem pyta „ Ty jesz avocado prawie codziennie? Przecież one są strasznie tłuste?!?!?!?” Tak, są ewenementem wśród owoców, bo średniej wielkości avocado zawiera 31 g tłuszczu. Jak to może być zdrowe, pytacie?

Pierwszy raz spróbowałam avocado po przyjeździe do USA, 10 lat temu. W Polsce wtedy były jeszcze mało znane i raczej niespotykane w sklepach. Oczywiście teraz można je kupić w prawie każdym supermarkecie.

Smaku dojrzałego avocado nie da się z niczym porównać bo jest wyjątkowy, po części maślany, intrygujący… po prostu wspaniały.

Avocado wśród dietetyków żywienia i entuzjastów zdrowego odżywiania jest określane mianem „Superfood” czyli super owocu, super jedzenia. Nie bez powodu! Powinno się ono znaleźć w jadłospisie każdego, bez wyjątku.

Dzięki ogromnej promocji diet beztłuszczowych zdecydowana większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że tłuszcz jest kluczowym składnikiem prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu. Bez tłuszczu nie jesteśmy w stanie przyswajać mikroelementów i witamin takich jak alfa i beta karoten, luteina. Wiele badań wskazuje, że większości z nas brakuje zdrowych tłuszczów. Avocado oprócz niego zawiera potas, włókna, mnóstwo witamin z grupy E i B oraz kwas foliowy.

Nie martwcie się o przyrost wagi, avocado jak dowodzą badania pozwala skutecznie walczyć z nadwagą szczególnie w okolicy brzucha.

W Meksyku są one podstawą jadłospisu jako dodatek do wszelkich potraw lub po prostu przekąska pomiędzy posiłkami. My jemy avocado w każdej postaci, jesteśmy „uzależnieni”. Moje dzieci jadły je od 7 miesiąca życia i uwielbiają do dziś. Dodajemy je pokrojone w kostkę do zup, jako guacamole, w sałatce z sardynkami lub po prostu skropione sokiem z lemonki. Avocado jest owocem raczej drogim, ale na pocieszenie Wam powiem, że ich gruba skóra nie przepuszcza pestycydów, więc nie trzeba ich kupować z upraw biologicznych:-)

Kupując avocado w Meksyku sprzedawcy zawsze zadają pytanie „ Para hoy o para manana?” co znaczy na dziś czy na jutro. Różnica jest w dojrzałości owocu. Te na dziś są bardziej miękkie, niż te na jutro. Jeśli są bardzo twarde, trzeba je po prostu włożyć do papierowej torebki i położyć na blacie, nie w lodówce.

W ciągu kolejnych kilku dni będę publikować różne przepisy, począwszy od deserów i koktajli używając avocado, więc podwiń rękawy i wypróbuj:-)

Polonia w Queretaro

Okazuje się, że całkiem niedaleko San Miguel w Queretaro jest Polonia!!! Nie jakaś ogromna bo wygląda mi to na jakieś 30 osób ale w porównaniu z San Miguel, gdzie jesteśmy chyba jedynymi polakami, to całkiem pokaźna grupa:-)

Słyszałam, że jest tam szkoła tańca tango prowadzona przez polkę oraz piekarnia pieczywa tradycyjnego La Vieja Varsovia.

W samym San Miguel de Allende, raz tylko na targu lokalnego rzemiosła spotkałam hordę Polaków z Warszawy. Byli jednak tylko przejazdem na wycieczce religijnej…

Już niedługo nasz pobyt w Meksyku się kończy i jak zdążymy to niewątpliwie zajrzymy do Queretaro.

Indianie Tańczą o Świcie

Tylko w Meksyku na dzień dobry szczep Indian przemaszeruje pod Twoimi oknami tańcząc rytmicznie do dźwięku bębnów.

Dziś rano zbudziły nas dźwięki bębnów. W Meksyku każdy wrak samochodu ma wbudowane 1000 watowe głośniki, więc początkowo chciałem hałas po prostu zignorować. Po chwili jednak przemogłem się i wyjrzałem z balkonu. Żeby nie było wątpliwości, takie widoki są tu prawie na porządku dziennym…