Już od dawna nie uzupełniałem tego bloga. Nie tylko nie jesteśmy już na Florydzie, ale udało nam się przemieścić o cztery duże stany dalej. Z Fort Pickens przeskoczyliśmy ponad Alabamą i Missisipi do Luizjany, gdzie zabawiliśmy przez pięć dni w parku Fontainebleau na północnym brzegu jeziora Pontchartrain.
Z parku do leżącego na południowym brzegu Nowego Orleanu jedzie się tylko pół godziny, a to dzięki rzekomo najdłuższemu na świecie mostowi. W zeszłym roku miał zostać zdetronizowany, ale szefostwo Księgi Rekordów Guinnessa szybko przerobiło kategorię na dwie i teraz zarówno Amerykanie, jak i Chińczycy mogą się szczycić najdłuższymi na Świecie mostami. W Nowym Orleanie odwiedziliśmy, jak przed jedenastu laty dzielnicę francuską (French Quarter) i ogrodową (Garden District). Żadna z nich nie ucierpiała za bardzo podczas huraganu Katrina i jak zwykle kusiły turystów mnóstwem atrakcji, głównie jednak dla dorosłych. Podczas zwiedzania złapała nas burza, która to sprowadziła na Luizjanę zimny front atmosferyczny z Zachodu. Byliśmy właśnie w biurze informacji turystycznej imienia Jean’a Laffite (Francuskiego pirata i rzezimieszka, nobilitowanego przez Andrew Jacksona na bohatera narodowego za pomoc USA przeciw Korone brytyjskiej w 1815 roku), gdy nagle z nieba runęły hektolitry wody. Trwało to tylko kilka minut i zanim się spostrzegliśmy na zewnątrz świeciło znowu słońce. Tyle tylko, że temperatura powietrza znacząco spadła. Do tego stopnia, że nocą zaczęły nam doskwierać przymrozki. Zebraliśmy się więc i ruszyliśmy dalej na zachód, gdzie pogoda była bardziej letnia.
Na jedną noc zatrzymaliśmy się jeszcze w Sulphur, koło Port Charles skąd następnego dnia wjechaliśmy do Teksasu. Pod Houston rozbiliśmy się w parku Brazos Bend, gdzie mieliśmy okazję spojrzeć w gwiazdy i dowiedzieć się nieco więcej o niektórych zjawiskach. W parku, odległym od Houston zaledwie o kilkadziesiąt mil jest bowiem całkiem spore obserwatorium, gdzie co sobotę można oglądać rozgwieżdżone niebo przez sporych rozmiarów teleskopy parku, jak i prywatne lunety lokalnych entuzjastów kosmosu. Dodatkowymi atrakcjami parku są również aligatory, jak i… komary. No cóż te ostatnie bardziej chyba można zaliczyć do plag, gdyż występują w parku w takich ilościach, że już po pierwszej nocy zdecydowaliśmy się zwinąć żagle i podryfować dalej na południe.
W taki właśnie sposób znaleźliśmy się w Corpus Christi o tydzień wcześniej niż planowałem. Jesteśmy w parku na kolejnej z wysp barierowych, tj. na Mustang Island. Wyspa jest wąska. Przez park codziennie, a właściwie co rano przejeżdżają tabuny ciężarówek dowożących towary do sklepów i restauracji położonego nieco na północ wakacyjnego Port Aransas. Dzięki temu i zakwitowi, który skutecznie uniemożliwił nam rozkoszowanie się plażą, park ten zajmie jedno z ostatnich miejsc w naszej kwalifikacji. Zdecydowaliśmy więc, że jedziemy dalej.
Znaleźliśmy już zakwaterowanie na kolejny miesiąc, który spędzimy już w Meksyku. Jutro ruszamy do Brownsville, skąd przez Ciudad Victoria chcemy w piątek, albo w sobotę dojechać do San Miguel de Allende, małego miasteczka kolonialnego w centralnym Meksyku. Po trudach ostatnich dwóch miesięcy, chcemy przez chwilkę pożyć jak w miarę cywilizowani ludzie, zakosztować maksykańskich specjałów i być może nawet nauczyć się kilku słów po hiszpańsku.