Życzenia Noworoczne

Jesteśmy cali i żyjemy. Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku…

Wszystkich (czterech) czytelników, którzy śledzą nasze poczynania informujemy, że przez ostatnich kilka dni nie mieliśmy dostępu do nowoczesnych środków komunikacji, a co za tym idzie nie mogliśmy ani poinformować Was o naszych miejscach pobytu, ani też załadować nowych zdjęć. Żyjemy, jesteśmy cali i zdrowi i mimo horrorów na drogach, dziś dojechaliśmy do Puebla i zainstalowaliśmy się w hotelu w centrum. Dzięki temu, jeśli nie będę zbyt zmęczony, może uda mi się napisać kilka zdań na temat Xilitla, El Tajin i Costa Esmeralda, gdzie danym nam było tułać się na przełomie roku. Sylwestra obchodziliśmy nad morzem i z dwudniowym opóźnieniem chcemy wszystkich pozdrowić i podziękować za pamięć i życzenia. Wam również życzymy szczęśliwego do siego roku, spełnienia marzeń i do zobaczenia kiedyś, gdzieś…

Droga przez Sierra Madre do Xilitla

Korzystając z przerwy świąteczno noworocznej w szkole, ruszyliśmy na wycieczkę wokół centralnego Meksyku. Jej pierwszy etap wiedzie przez Sierra Madre Oriental.

Był środek nocy, i choć zabawy na zewnątrz wciąż jeszcze dogorywały, my spaliśmy już od dawna w najlepsze. Po sutej kolacji i kilku piwach stawianych nam przez lokalnego kandydata na burmistrza, szybko udaliśmy się na zasłużony spoczynek. Delikatne pukanie do drzwi zerwało mnie na równe nogi około pierwszej w nocy…

Droga z San Miguel de Allende do Xilitla wiedzie przez Sierra Madre Oriental. Mimo, że bez przeszkód i stosunkowo dobrą drogą, jednak pokonanie 365 kilometrów zajęło nam ponad sześć godzin, miast obiecywanych przez Google Maps czterech i pół godziny. Przyznać muszę jednak, że droga pod względem widokowym jest bardzo spektakularna.

Skała Bernal widziana z miasteczka o tej samej nazwie.

Z San Miguel de Allende przez Celayę, do Queretaro droga jest raczej nudnawa. Wszystkie trzy miasta leżą na tej samej równinie, a poza tym między Celaya a Queretaro jest nawet (płatna) szeroka autostrada. Gdyby nie próby naciągnięcia nas na 50 pesos przez pracownika stacji benzynowej, odcinek ten nie pozostałby chyba w naszej pamięci. Za Queretaro musieliśmy zjechać jednak z autostrady i odbić na północny wschód, by przez Bernal i Jalpan, drogą krajową numer 120 dotrzeć do Xilitla.

Droga ta należy chyba do najbardziej krętych w tym kraju. Wije się zboczami wzgórz, wspinając ciężko i z uporem na najwyższe z nich, po to tylko, by za szczytem znowu zjechać w dolinę. Za nią zaś kolejny, wyższy szczyt i znowu dolina, i tak w koło, aż do Xilitla. Mimo przepięknych widoków, Agnieszka przypłaciła jazdę tą naturalną kolejkę górską kłopotami żołądkowymi i ewentualnym zwrotem, nieciekawych zresztą kanapek w jakie zaopatrzyliśmy się jeszcze w San Miguel de Allende na drogę. Pełen współczucia dla pasażerów, muszę jednak przyznać, że mnie droga bardzo się podobała. Dzięki wspaniałej – zresztą jak co dzień – pogodzie, jazda wąskimi, górskimi serpentynami była naprawdę wspaniała. Szkoda tylko, że nie mieliśmy więcej okazji do robienia zdjęć. Chcieliśmy dotrzeć do Xilitla przed zmrokiem, by poszukać kempingu na nocleg.

No to którędy teraz...?

Widząc, że jazda zajmuje nam zdecydowanie dłużej niż planowaliśmy, zdecydowaliśmy poszukać noclegu już w Jalpan i skuszeni znakami obrazującymi biały namiocik na niebieskim tle, z radością ruszyliśmy szutrową drogą w kierunku jeziora, albo raczej zapory, nad którą obiecany kemping miał się mieścić. Niestety, okazało się, że „namiotowanie” w Meksyku, nie jest tak łatwe ani popularne jak w Stanach. Ośrodek okazał się parkiem, gdzie owszem można sobie przyjechać na piknik, albo uzyskawszy specjalne zezwolenie szefostwa nawet zaparkować swojego „kampera” na noc, ale rozbijanie namiotu nie wchodziło w grę. Cóż było robić, zwinęliśmy się szybko i  nauczeni tym doświadczeniem wiedzieliśmy już, że tego dnia spać chyba będziemy w hotelu.

Gdy dojechaliśmy do Xilitla, było już dobrze po zmroku, złamaliśmy więc po raz pierwszy, i jak się później miało okazać nie ostatni, jedną z naszych podstawowych zasad bezpieczeństwa  na meksykańskich drogach. Zwłaszcza na krętej, wąskiej serpentynie było to dosyć ryzykowne. Oprócz bowiem namiętnie instalowanych w każdej miejscowości Meksyku i  często nieoznakowanych „topes”, czyli progów zwalniających na których można połamać podwozie, trzeba też uważać na sporych rozmiarów dziury w drodze, skały spadające na ulice, zepsute, bądź po prostu zaparkowane i nieoświetlone pojazdy, a także pieszych (nie zawsze trzeźwych) i ich inwentarz. Gdy do tego dodać często słyszane historie o blokadach dróg i napadach, łatwo zgadnąć, że ulgą odetchnęliśmy, gdy w końcu udało nam się zaparkować samochód przed hotelem. Na wąskich uliczkach Xilitla, jest to spory sukces, zwłaszcza dla przyjezdnych w ich ponad gabarytowych pojazdach.

„Dolores”, okazał się być bardzo ładnym, czystym i choć na meksykańskie warunki nie najtańszym hotelem, to jednak uszczuplenie budżetu wyprawy o siedemdziesiąt dolarów (za dwie noce) w zamian za – złudne co prawda – poczucie bezpieczeństwa, uznaliśmy za celowe. Wieczór spędziliśmy spacerując urokliwymi uliczkami górskiego miasteczka, odwiedzając mały ryneczek, a na nim XVI wieczny, kolonialny kościół. Życie w miasteczku wrzało, a główny plac gęsto obsiany był straganami sprzedawców indiańskiego rękodzieła, chrupek (chiurros), tacos, gotowanej kukurydzy, orzeszków (cacahuates) i fasolki (garbansos). Kolację zdecydowaliśmy się zjeść w małej knajpce koło hotelu. Spotkaliśmy tam kandydata na burmistrza, który choć przegrał w ostatnich wyborach, startwoać będzie raz jeszcze w następnych. Nie wiem, czy przypisać to chęci pozyskania elektoratu, wrodzonej gościnności, czy też wpływowi alkoholu, ale Enrique zaczął częstować nas pieczonym mięsem i piwem. Opowiedział też sporo o Xilitla i miejscowych atrakcjach, które już kolejnego dnia danym nam było poznać naocznie.

Zmęczeni podróżą, ale też zauroczeni miasteczkiem, przed północą udaliśmy się spoczynek. Koło pierwszej pukanie do drzwi zerwało mnie na równe nogi. To chłopiec hotelowy prosił, by przestawić samochód, gdyż istnieje niebezpieczeństwo uszkodzenia. Hmm… Niewiele myśląc przestawiłem samochód i poszedłem spać. Dopiero rano, w świetle dnia stwierdziliśmy, że niebezpieczeństwo uszkodzenia było jak najbardziej realne, czego dowodem pęknięta tylna lampa i zarysowany bok samochodu. Prawdę powiedziawszy nawet się za bardzo nie zdenerwowałem. W końcu tu w Meksyku, było to tylko kwestią czasu…

Wesołych Świąt

Wszystkim naszym wiernym czytelnikom, z serca gorącego Meksyku, z okazji Świąt Bożego Narodzenia składamy najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia, pomyślności i przede wszystkim… spełnienia marzeń!

Blisko dwa lata temu, na początku 2010 roku, jak miliony ludzi na Świecie o tej porze, zrobiłem sobie listę noworocznych postanowień. Nie sądziłem, że wszystko czego sobie dla nas zażyczyłem spełni się tak szybko.

Zażyczyłem sobie wówczas byśmy mogli częściej podróżować. Obiecałem też solennie wszystkie nasze wyprawy opisywać jak należy. Nie wiem dokładnie jak to zrobiliśmy, ale przynajmniej pierwsze z marzeń ziściło się w całości. Podróżujemy już od blisko sześciu miesięcy. Z tym opisywaniem jedynie trochę kulawo. Jak zwykle, zwalam to oczywiście na brak czasu… Wiem, brzmi mało wiarygodnie biorąc pod uwagę, że od lipca już nie miałem okazji postawić nogi w biurze…

Tym niemniej nie o tym chciałem dzisiaj napisać. Są Święta, więc ze słonecznego San Miguel de Allende przesyłamy najserdeczniejsze życzenia świąteczne wszystkim (trzem) naszym wiernym czytelnikom. Oby i Wasze marzenia szybko się spełniły!

Lemoniada po meksykańsku

Oluś w końcu dopchał się przed kamerę i postanowił przedstawić Wam sposób przygotowania lemoniady w Meksyku.

Oluś w końcu dopchał się przed kamerę i postanowił przedstawić Wam sposób przygotowania lemoniady w Meksyku. W tle zauważycie z pewnością jak hucznie, wydarzenie to jest tu celebrowane. Mamy nadzieję, że lemoniada wszystkim będzie smakowała!

Ekologiczna Choinka

Nie dość, że tej zimy śniegu raczej nie zobaczymy, to jeszcze w przepięknym i zasadniczo bardzo tanim San Miguel de Allende, prawdziwe drzewka świąteczne kosztują tyle co średniej klasy środek transportu. Są jednak poza sezonem dużo mniej użyteczne. Nie chcąc wydawać pieniędzy na plastikowe podróbki, które będą zalegać wysypiska wiele lat po tym gdy ludzie w końcu wyprowadzą się na Kepler’a 22B, postanowiliśmy poeksperymentować. Na szczęście zarówno Agnieszce, jak i naszym milusińskim pomysłów nie brakuje, dzięki czemu Nadia przedstawia projekt na długie  zimowe wieczory. Dzięki kilku starym magazynom i paru ozdobom choinkowym, gwarantujemy że całe rodziny świetnie będą się bawić. A efekt końcowy dostarczy nie tylko doznań estetycznych, ale również pozwoli spać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Nasze drzewko świąteczne jest bowiem w 100% ekologiczne.

Guacamole

Nadia i Alex przedstawiają dziś guacamole, czyli meksykański, robiony na bazie avocado dodatek do wielu potraw.

Nadia i Alex postanowili pokazać jak w Meksyku robi się guacamole, czyli dodatek do wielu potraw. Guacamole przyrządza się na wiele sposobów. Przedstawiona przez Nadię wersja nie jest zbyt pikantna, więc  świetnie nadaje się dla dzieci. Guacamole można jeść z plackami tortilla, albo jako dodatek do innych potraw.

Urodziny w stylu meksykańskim

Nadia już kilka tygodni temu skończyła 7 lat. W tym szczególnym dniu zawiązaliśmy jej oczy, dali do ręki kijod miotły i kazali wyjść na ulicę…

Słońce, jak co dzień w San Miguel de Allende przygrzewało już wysoko na niebie, gdy wróciliśmy z biblioteki. Dla dzieci, ta co sobotnia wyprawa jest już jak nasza mała tradycja. Idziemy tylko w trójkę – dla Mamy jest to dzień odpoczynku. W bibliotece Nadia znajduje sobie książkę po angielsku, ja z Olem bierzemy hiszpańskie książki z obrazkami i gdy Nadia zagłębia się w lekturze, my zgadujemy znaczenie co ciekawszych słów. Gdy nam się znudzi, to idziemy na krótki spacer, kupujemy kawę, albo idziemy na zajęcia rękodzieła. Gdy Nadia kończy książkę, zazwyczaj jesteśmy już wszyscy głodni, więc szybko wracamy do domu, po drodze fundując sobie po szklance soku ze świeżych owoców.

Tego dnia jednak, Nadia przeczytała kolejną książeczkę z serii „The Magic Tree House” w rekordowym tempie i gdy my z Olem jeszcze lepiliśmy się od kleju, którym staraliśmy się przymocować cekiny do pudełka na… no właściwie to nigdy się nie dowiedziałem na co było to pudełko po kasecie magnetofonowej, które oblepialiśmy świecidełkami… tym niemniej, gdy my jeszcze zajęci byliśmy tworzeniem tego dzieła sztuki, Nadia już stała nad nami i przestępując z nogi na nogę, ponaglała byśmy już kończyli. W drodze powrotnej szybko i bez zatrzymywania minęliśmy nasz ulubiony stragan z owocami i mimo Olkowych oporów, szybko wróciliśmy do domu.

Nadia miała nadzieję, że będą już goście i co chyba nawet ważniejsze, że będzie również piniata. Niestety, spotkało ją podwójne rozczarowanie. Goście mieli się dopiero zjawić za godzinę, a piniatę trzeba było dopiero napełnić słodyczami. Szybko wyjaśniam, że piniata to właściwie tylko pojemnik, zazwyczaj zrobiony z posklejanych pudełek i ozdobiony kolorowymi bibułkami, którego zawartość trzeba wygenerować samemu. Biorąc pod uwagę Agnieszki awersję do słodyczy (albo raczej jej awersję do tego by dzieci jadały niezdrowe słodycze), taki model wydawał się jak najbardziej na miejscu. Tyle tylko, że należało chyba nieco wcześniej pomyśleć o napełnianiu tego ustrojstwa.

Na szczęście ostry nóż i odrobina taśmy klejącej szybko rozwiązały problem i gdy przed drzwiami zjawili się goście, my byliśmy już gotowi do zawieszenia piniaty. Tu okazało się, że znowu mamy schody. W Stanach Zjednoczonych, co widać na większości filmów, do rozbijania piniaty służy kij baseball’owy. Niestety w San Miguel de Allende nie ma za bardzo miejsca na baseball, co więc za tym idzie o kije również nie jest łatwo. Tak na marginesie, w Polsce  z tego co pamiętam, sport ten jest równie niepopularny, a jednak podaż sprzętu jest jednak dużo lepsza. Z pewnością generowana przez większy popyt… Okazało się, że w Meksyku, do rozbijania piniaty służy… kij od miotły. Z tym nie było problemu, choć przyznać muszę, że zaskoczony byłem dostępnością sprzętu. W gruncie rzeczy, sprzątanie jest w San Miguel de Allende równie niepopularne jak baseball. Ale to temat na osobny wpis.

Teraz należało piniatę powiesić i pozwolić dzieciom walić w nią kijem. To taki lokalny sposób na kształtowanie charakterów.

Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 5.6, 28.0mm, 0.008 sec, ISO 200
 
Jakoś nie mogłem przekonać się do myśli o bandzie małolatów z kijami biegającymi po domu, więc piniatę zawiesiliśmy nad ulicą. Tu z pomocą przyszli rozrywkowi sąsiedzi z domu na przeciwko. Nie tylko mieli świetną lokalizację do zawieszenia przedmiotu pożądania dzieciarni, ale okazali się też ekspertami w machaniu zawieszoną na sznurze piniatą. Okazuje się bowiem, że wyprowadzanie imprezy urodzinowej na ulicę to normalna praktyka, i nie zawsze wiąże się z obawami dotyczącymi odzyskania depozytu. Piniatę zawiesza się między domami i dla utrudnienia podnosi lub opuszcza, w zależności od postępów solenizanta.

Nadia przystąpiła w końcu do rzeczy. Agnieszka zawiązała jej oczy, wręczyła kij od miotły i wyprowadziła na ulicę. Wyszli też sąsiedzi i wszyscy zaczęli jej kibicować. Po kilku minutach nieudanych prób, kij wreszcie trafił w piniatę,  z której zaczęły sypać się słodycze. To chyba najbardziej niebezpieczny punkt programu, bo w tym właśnie momencie, dzieci do tej pory obserwujące tylko tę scenę wkraczają wreszcie do akcji. Wybiegając na ulicę zaczynają zbierać słodycze. Każde do swej własnej torebki. Fakt trafienia dyndającego pudelka nie zaspokoił jednak żądz naszej solenizantki i z zacięciem kontynuowała machanie kijem. Agnieszka musiała interweniować, by obyło się bez ofiar. Po Nadii, również inne dzieci miały okazję walnąć w piniatę. Gdy jednak była już  pusta, usłyszałem donośny jęk zawodu z kilkunastu gardeł. Dałbym sobie rękę uciąć, że dominującym był chyba głos mej małżonki.

W domu na szczęście czekał tort. Nadia, meksykańskim zwyczajem wgryzła się w niego z pasją, po czym resztą obdzielono gości. Grom i zabawom nie było końca. Sądząc po hałasie i minach uczestników, impreza udała się znakomicie.

Nadia and their friends playing on the floor.
Nadia and their friends playing on the floor.12-Lis-2011 15:40, OLYMPUS IMAGING CORP. u850SW,S850SW , 4.8, 18.28mm, 0.013 sec, ISO 800
Nadia, Carla, William and Alex's legs...
Nadia, Carla, William and Alex's legs...12-Lis-2011 15:40, OLYMPUS IMAGING CORP. u850SW,S850SW , 4.8, 18.28mm, 0.013 sec, ISO 400
Piniata hunging over a cobblestone street in Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico. Underneath Alex dancing...
Piniata hunging over a cobblestone street in Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico. Underneath Alex dancing...12-Lis-2011 16:09, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 5.6, 28.0mm, 0.008 sec, ISO 200
 
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:09, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 5.6, 28.0mm, 0.011 sec, ISO 200
Nadia with a broom stick ready to hit her Piniata. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with a broom stick ready to hit her Piniata. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:09, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 5.6, 28.0mm, 0.008 sec, ISO 200
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 5.6, 28.0mm, 0.008 sec, ISO 200
 
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 85.0mm, 0.008 sec, ISO 200
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with a broom stick getting ready to hit her Piniata, while other kids are watching the preparations. The scene on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 108.0mm, 0.006 sec, ISO 400
Nadia blindfolded trying to hit a Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia blindfolded trying to hit a Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 28.0mm, 0.006 sec, ISO 200
 
Nadia successful at hitting a Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia successful at hitting a Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 28.0mm, 0.006 sec, ISO 200
Nadia with her Hello Kitty Piniata hunging suspended between building on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia with her Hello Kitty Piniata hunging suspended between building on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 28.0mm, 0.006 sec, ISO 200
Piniata with a broken arm after being hit by a broom stick on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Piniata with a broken arm after being hit by a broom stick on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 28.0mm, 0.006 sec, ISO 200
 
Nadia hitting a Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia hitting a Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 5.6, 28.0mm, 0.006 sec, ISO 200
Nadia swinging a broom stick on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia swinging a broom stick on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 45.0mm, 0.004 sec, ISO 200
Neighbors kids helping operate te Piniata and watching the scene on the street below them on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Neighbors kids helping operate te Piniata and watching the scene on the street below them on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 28.0mm, 0.004 sec, ISO 200
 
Our American neighbor operating the other end of the line suspending the Piniata hunging over a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Our American neighbor operating the other end of the line suspending the Piniata hunging over a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 108.0mm, 0.003 sec, ISO 200
A Piniata with a broken arm in front of a spider web of electric cables on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
A Piniata with a broken arm in front of a spider web of electric cables on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:11, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 45.0mm, 0.004 sec, ISO 200
Nadia still trying to hit the Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.
Nadia still trying to hit the Piniata on a cobblestone street of Colonia San Rafael in San Miguel de Allende, Mexico.12-Lis-2011 16:11, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 28.0mm, 0.006 sec, ISO 200
 

Jugo Verde – Meksykański zielony sok

Po niedawnym debiucie Agnieszki pora, by i nasi milusińscy trochę się udzielili na blogu. Dziś prezentujemy sok zielony, czyli Jugo Verde.

Po niedawnym debiucie Agnieszki pora zagonić do pracy naszych milusińskich. W nowej serii filmików z udziałem rodzeństwa przedstawiać będziemy co ciekawsze aspekty naszych podróży. Mam nadzieję, że wszystkim taka odmiana przypadnie do gustu.

Dziś na pierwszy ogień poszła Nadia, która w swym (prawie) solowym wystąpieniu przed kamerą wyjaśnia czym jest Jugo Verde. Zaznaczam, że choć kolor soku i jego konsystencja budzić może różne skojarzenia, to jednak zapewniam, że jego smak jest naprawdę delicioso.

Uroki życia w mieście

O tym jak naprawdę żyje się w raju i dlaczego człowiek wiecznie chodzi niewyspany.

Do tej pory pisałem o San Miguel de Allende i o Meksyku w ogóle w samych prawie superlatywach. Czas prawdzie spojrzeć w oczy. Jest sobota wieczór, dawno już minęła północ, a tu wciąż jeszcze rzewne śpiewy podpitych hombres nie dają mi spać. Jesteśmy tu już od trzech tygodni, a u sąsiadów – ciągle tych samych – imprezy są co weekend. Albo to tacy imprezowi ludzie, albo – co chyba bardziej prawdopodobne – znaleźli niszę na lokalnym rynku rozrywki i rozkręcili biznes udostępniając swój garaż połowie miasteczka na różnorakie fiesty.

Co ciekawe, Agnieszce hałasy wydają się nie sprawiać problemu. Jeszcze niedawno bardzo narzekała na wszystkie te wieczorne zabawy i okoliczne psy dachowe, których pora największej aktywności wokalnej przypada na godziny późno-nocne, tj. tuż przed kogutami, których domeną są godziny wczesno-poranne. Na szczęście od kiedy znalazłem w plecaku kilka stoperów do uszu (to jeszcze z czasów Alstom’u), snu jej nic już nie jest w stanie zakłócić – ani wystrzeliwane w środku nocy fajerwerki,  przejeżdżające rozlatujące się samochody z radiami włączonymi na cały regulator, czy nawet ich niespodziewane głośne klaksony.

Dzieci, na szczęście mają sypialnie w dalszej części domu, więc również śpią snem spokojnym. Snem, na jaki przystało zuchom, które pieszo i uśmiechem na ustach pokonują każdego dnia wielokilometrowe dystanse. San Miguel nie jest bowiem miastem przyjaznym samochodom. Co prawda, pieszym i rowerzystom jeszcze mniej, ale prawda jest taka, że będziemy jeszcze potrzebować samochodu jeśli chcemy kiedyś wrócić do USA, więc staramy się go używać jak najmniej. Taka strategia sprzyja misce olejowej i innym elementom podwozia, które nieustannie narażone jest na bliskie kontakty z progami zwalniającymi, które zbudowano chyba tylko i wyłącznie z myślą o największych ciężarówkach.

Kończę na dzisiaj, bo śpiewy już przygasają, Może uda mi się przespać choć z kilka godzin. Z pewności śnił będę o tym, żebyśmy się w przyszłym tygodniu przenieśli do mniej rozrywkowej części miasta.

San Miguel de Allende

O tym dlaczego zdecydowaliśmy się na zmianę planów wyprawy i dlaczego miast zwiedzać zabytki Majów i opalać się na plażach Panamy, zdecydowaliśmy się osiąść na dłużej w górach Meksyku.

Już od blisko trzech tygodni jesteśmy w San Miguel de Allende. Miast jednak byczyć się i zwiedzać, czas ten spędziliśmy wielce produktywnie szukając… mieszkania i szkoły dla dzieci. Postanowiliśmy bowiem zostać tu na nieco dłużej. Doszliśmy do wniosku, że zamiast wydawać pieniążki na paliwo i hotele, zainwestujemy w edukację dzieci i spróbujemy życia w Meksyku z perspektywy nieco innej niż tylko turystyczna. Nie będziemy się opalać na plażach Panamy, nie będziemy się przedzierać przez dżungle Kostaryki, ani uciekać przed gangsterami w Gwatemali. Przynajmniej w najbliższej przyszłości. Być może powrócimy do tego wątku wyprawy na wiosnę. Zimę jednak zdecydowaliśmy się spędzić tutaj.

Przyznam, że miejsce na przezimowanie wybraliśmy przednie. San Miguel de Allende leży w stanie Guanajuato na Wyżynie Meksykańskiej. Jest to miasto obdarzone wyśmienitym klimatem – odkąd tu jesteśmy wiecznie świeci słońce i temperatura w ciągu dnia oscyluje między 20 a 25 stopni Celsjusza. Miasteczko, a zwłaszcza jego centrum jest bardzo urokliwe. Większość zabudowań pochodzi z XVII i XVIII wieku, jest bardzo barwna i cudownie urokliwa. Dzięki wielu zabytkom i faktowi, że San Miguel de Allende zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO,  miasteczko jest też często odwiedzane przez turystów – głównie emerytowanych koneserów sztuki z USA i Kanady, ale również z Europy.

Jako, że postanowiliśmy zostać tutaj nieco dłużej mam nadzieję, że uda mi się opisać jak żyje się w tak cudownym miejscu. Dzięki temu, że dzieci pół dnia spędzać będą w szkole będziemy mieć też trochę czasu dla siebie i na zastanowienie nad dalszymi krokami. Musimy w końcu zdecydować co chcemy robić kiedy skończą się oszczędności…