Objazdówka po Europie

„Nudy panie, jak w polskim filmie.” Nie licząc oczywiście urzędniczej Odysei. Czas na wakacje – wyskakujemy na małą wycieczkę po Europie.

Nie pisałem od ponad dwóch tygodni, ale tak naprawdę, to nie było za bardzo o czym. Nasza przeprawa z urzędami zakończyła się porażką – po utracie majątku na „umiejscowienie” amerykańskich aktów urodzenia dzieci, zdecydowaliśmy że niebieskie paszporty będą im musiały chwilowo wystarczyć. Czerwone im zrobimy jak podrosną, a my zaoszczędzimy i przygotujemy się na kolejną urzędniczą odyseję. W międzyczasie odwiedzaliśmy rodzinę i znajomych – na tyle intensywnie, że ból głowy nie ustępował przez ponad tydzień. Jutro ruszamy w dwutygodniową objazdówkę po Europie. Nie mogliśmy chyba wybrać gorszego momentu – dziś wieczorem ze zgrozą zauważyłem, że na pobliskiej (nie „Bliskiej”) stacji benzyna kosztuje już 5,34 PLN / litr.

Plan jest taki: Wyruszamy pierwszego sierpnia wczesnym popołudniem, by w drodze do granicy odwiedzić Wrocław. Na kolejne dwie noce zatrzymamy się w Zgorzelcu, u Agnieszki krewnych. W środę rano ruszymy na podbój Erfurtu. Jeśli pogoda dopisze to zatrzymamy się na noc na polu kempingowym w Heringen, jeśli nie to poszukamy taniego hotelu w tych samych okolicach. W czwartek rano odwiedzimy Frankfurt, by pokazać dzieciom nieco więcej niż tylko terminal lotniczy, który zwiedziły już wielokrotnie. Wieczorem dotrzemy do Völklingen, gdzie zatrzymamy się na weekend u siostry mojego Ojca. W kolejny wtorek ruszymy w drogę powrotną. Na początek chcielibyśmy zobaczyć francuski Strasburg, a na noc zatrzymać się na kempingu w Schwarzfelder Hof. W wypadku niepogody, alternatywą będzie pokój w pensjonacie w pobliżu Augsburg’a. Następnego dnia zwiedzanie Monachium i nocleg u brata mojego Ojca w Gmunden, w Austrii. Dzięki jego gościnności zamierzamy też spędzić tam weekend, by w poniedziałek ruszyć do Wiednia. Noc spędzimy w okolicach czeskiego Brna, a w drodze do Chorzowa, we wtorek zatrzymamy się jeszcze tylko w Kozmicach, by poszukać śladów moich przodków.


Wyświetl większą mapę

Polskie paszporty dla małolatów – preludium

Opisujemy nasze pierwsze sukcesy w długim procesie dostosowywania naszych milusińskich do trudnej sztuki życia w Polsce.

Od dwóch dni jesteśmy w Chorzowie. Powoli dochodzimy do siebie. Na początek postanowiliśmy, że załatwimy wszystkie rzeczy „urzędowe”. Musimy odnowić paszport Agnieszki, jak również uzyskać polskie paszporty dla dzieci. Wydawać by się mogło, że to prosta sprawa. Tym bardziej, że zawczasu się do tego przygotowaliśmy. Mamy ze sobą ich amerykańskie akty urodzenia, by na ich podstawie umiejscowić akty polskie, bez których nawet nie mamy co myśleć o paszportach. Do dzieła więc!

Urząd Miasta w ChorzowieZaczęliśmy od tego, że w Urzędzie Miejskim poszedłem odebrać mój nowy dowód osobisty. Nowy nie dlatego, że stary zgubiłem albo był zniszczony, ale dlatego, że kilka lat temu wszyscy obywatele tego kraju zostali zmuszeni do wymiany swych starych dokumentów na nowe. Jako, że użyteczność takiego dokumentu, zwłaszcza w mojej sytuacji jest raczej znikoma na początku pomyślałem, że sobie odpuszczę i jako zatwardziały anarchista zignoruję urzędowy nakaz. Wykorzystując jednak nasz pobyt w Chorzowie dwa lata temu i za gorącą namową Rodziców postanowiłem kasę państwa zasilić dotacją w zamian za wymianę dowodu na lżejszy i ładniejszy.  Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy miast wdzięczności za bycie praworządnym obywatelem zostałem z góry na dół objechany przez Szanowną Panią Urzędniczkę za nie wymienienie dokumentu w terminie. Natychmiast wróciły wspomnienia, więc przykładnie się pokajałem, tłumacząc że nie mieszkam w kraju. Wysłuchawszy co Szanowna Pani Urzędniczka sądzi o tych wszystkich emigrantach, którym się wydaje, że im wszystko wolno dostałem w końcu kwitek potwierdzający złożenie wniosku. Wyrobienie samego dokumentu trwało oczywiście dłużej niż mój urlop w kraju, więc nie miałem okazji odebrać go osobiście. Wezwanie do odbioru nowego dokumentu przeleżało w domu moich Rodziców ostatnie dwa lata. Wczoraj wraz z Nadią poszliśmy go w końcu odebrać. Dzięki temu, że blisko czterdzieści milionów ludzi karnie odstało swoje w kolejkach by odebrać papiery w terminie,  ja mogłem to zrobić w zasadzie od ręki. Szanowna Pani Urzędniczka była wczoraj chyba w kiepskiej formie, bo nawet jej się nie chciało mnie łajać. Wzięła moje wezwanie i stary dokument tożsamości, przewróciła oczami, ciężko westchnęła i poszła pogadać z koleżanką. Kilka minut później wróciła z moim nowym ID, kazała sprawdzić czy wszystko się zgadza i zapytała tylko czy często bywam w kraju. Nie zdążyłem jej nawet odpowiedzieć, gdy machnęła ręką i mówiąc dziękuję wskazała mi drzwi. Również podziękowałem i wyszedłem. Nadia w ogóle nie zrozumiała co się stało. Wychodząc nie przytrzymała drzwi pozwalając im zamknąć się za nami z wielkim hukiem…

Uzbrojeni w nowe dowody i nasz akt małżeństwa poszliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego dowiedzieć się, czy to wystarczająca dokumentacja dla umiejscowienia amerykańskich aktów urodzenia dzieci. Tym razem mieliśmy już mniej szczęścia, gdyż mimo braku petentów drzwi wskazane nam przez pana zatrudnionego do wskazywania odpowiednich z dwojga dostępnych drzwi okazały się zamknięte. Pan powiedział, że musimy poczekać, bo Szanowna Pani Podinspektor wyszła do Kierownika. Odczekaliśmy więc karnie trzy kwadranse, po których Szanowna Pani Podinspektor przyjęła nas na konsultacje. Łaskawie przejrzała przedłożone przez nas dokumenty. Nie miała zastrzeżeń co do naszych dowodów, zerknąwszy na akt małżeństwa stwierdziła, że w ogóle nie będzie nam potrzebny bo braliśmy ślub w Chorzowie (co wróciło wspomnienie rozmowy z ówczesnym kierownikiem USC, do którego musieliśmy się zwracać z pisemnym wnioskiem o zawarcie małżeństwa w trybie przyspieszonym). Akty urodzenia dzieci pozostawiały jednak wiele do życzenia. Jeden z nich okazał się bowiem poświadczonym odpisem, a nie oryginałem jakiego polski Urząd Stanu Cywilnego wymaga do umiejscowienia. Szanowna Pani Podinspektor kazała nam wyjść i udała się na kolejną konsultację do Kierownika. Ten ewentualnie zezwolił na użycie poświadczonego odpisu miast oryginału. Zgoda była werbalna, więc podejrzewam, że gdy już zrobimy tłumaczenia dokumentów będę musiał napisać jeszcze jeden wniosek o uznanie dokumentu nie-oryginalnego…

To dopiero początek naszych starań o uzyskanie polskich dokumentów podróżnych dla dzieci. Dla porównania dodam tylko, że uzyskanie paszportu w USA trwa około piętnastu minut, wliczając w to czas potrzebny na wykonanie zdjęcie. Wszystko odbywa się w tym samym urzędzie… pocztowym. Po dwóch tygodniach gotowy paszport doręczany jest pod wskazany adres.

Tylko dwa dni w kraju, a tyle wspomnień już wróciło! Ciekawe, czy w ciągu siedmiotygodniowego pobytu będziemy w stanie załatwić wszystko co sobie zaplanowaliśmy.

Pokazy lotnicze w Geneseo

Kilka słów o tym jak nasze przygotowania do podróży nie pozwalają nam skupić się na niczym innym, a co za tym idzie chronią przed nadmiernym stresem, oraz zdjęć kilka z przed kilku lat dla zobrazowania „co na nasze niebo wlata”.

Próbuję pisać w parku. Przedsmak tego, co czekać nas będzie w podróży. Wokół pełno ludzi, gra muzyka i wszyscy się bawią. Jakaś nieznajoma pięciolatka włazi mi właśnie na głowę pytając, czy na moim laptopie mam jakieś gry. Gdy grzecznie ją zbywam, zaczyna mi opowiadać o swoich problemach z rodzeństwem. Gdzieś za mną ochotnicza straż wyjeżdża do pożaru. Hałas taki, że nie słychać nawet własnych myśli. Do tego muszę pilnować Nadii i Ola, gdy gonią się z innymi dziećmi na placu zabaw. Hmmm… Jeśli tak to ma wyglądać na co dzień, to będzie niezła jazda!

Przedwczoraj, po czternastu latach spędzonych w firmie pożegnałem się z Alstomem. Bez fanfar i bez ceregieli. Ot, krótki lunch z byłym już w tej chwili szefem i grupą najbliższych współpracowników, krótka rundka wokół biura, aby wszystkim uścisnąć dłoń i pomachać na do widzenia. Przed trzecią po południu byłem już w domu. Myślałem, że rozstanie będzie bardziej stresujące. Najwyraźniej mózg ludzki, a przynajmniej mój, jest tylko jedno procesowy i nie radzi sobie najlepiej ze stresem wielowątkowym. My w tej chwili koncentrujemy się na wynajęciu domu, jego opróżnianiu i pakowaniu do podróży. To wystarczająco dużo, jak dla nas. Praca jak widać nie zasługuje na miejsce na podium. Pewnie jak trochę już odpoczniemy to zaczniemy się przejmować faktem, że na własne życzenie staliśmy się bezrobotni i pozbawili wszelkich źródeł dochodów.

Tymczasem jednak do wyjazdu zostało nam już tylko trzydzieści osiem godzin. Dom już prawie pusty, wszyscy śpimy już na dmuchanych materacach, w domu puste ściany, a magazyn pęka już w szwach. We wtorek nasz agent ma pokazać dom potencjalnym dzierżawcom. Trzymajcie kciuki – jak dotąd wszystko idzie w miarę zgodnie z planem. Jeśli udałoby nam się wynająć dom na dniach, niczego już chyba nie brakowałoby nam do pełni szczęścia. No, może poza chwilą odpoczynku w towarzystwie Rodziny i starych znajomych. No i oczywiście kilku szklaneczek schłodzonego browaru. Ale to rozumie się przecież samo przez się…!

W ten weekend, gdy my uwijamy się pakując w kartony resztę naszego dobytku nad głowami warczą nam silniki samolotów wojskowych z czasów pierwszej i drugiej wojny światowej. Meserszmity, Junkersy, Mustangi a nawet B52 i inne Zera latają nad naszym domem przez całe dnie. Szkoda, że w tym roku nie mamy czasu, by odwiedzić coroczną imprezę jaka odbywa się w ościennym Geneseo – bardzo urokliwym miasteczku uniwersyteckim. Na szczęście mam kilka zdjęć sprzed kilku lat.

14-Lip-2007 12:01, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 35.0mm, 0.002 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:01, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 60.0mm, 0.003 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:06, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 35.0mm, 0.001 sec, ISO 200
 
14-Lip-2007 12:03, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 53.0mm, 0.002 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:06, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 80.0mm, 0.002 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:04, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 53.0mm, 0.003 sec, ISO 200
 
14-Lip-2007 12:07, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 35.0mm, 0.002 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:10, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 158.0mm, 0.003 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:03, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 35.0mm, 0.001 sec, ISO 200
 
14-Lip-2007 12:17, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 35.0mm, 0.001 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:47, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 80.0mm, 0.002 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:28, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 6.7, 300.0mm, 0.002 sec, ISO 200
 
14-Lip-2007 13:00, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 8.0, 35.0mm, 0.004 sec, ISO 200
14-Lip-2007 12:25, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 60.0mm, 0.002 sec, ISO 200
14-Lip-2007 13:02, PENTAX Corporation PENTAX K100D , 9.5, 48.0mm, 0.003 sec, ISO 200
 

 

Długi weekend

Dzień rozpoczęcia wyprawy zbliża się wielkimi krokami. Miniony weekend pozwolił nam na nadgonienie kilku spraw, dał również szansę na dobrą zabawę i chwilę relaksu w gronie dobrych znajomych.

klepsydraWtorek, dochodzi dziesiąta. Nie bardzo wiem, co ja tu jeszcze robię. Przecież i tak nie ma ze mnie już żadnego pożytku. Mógłbym zrobić tyle pożytecznych rzeczy w domu. W garażu jest jeszcze sporo naszego dobytku do wyrzucenia albo do wywiezienia do magazynu. Można by już się zacząć pakować, albo sprzątać dom. Albo chociaż zastanowić się nad trasą wyprawy. Ale jestem w pracy. We wtorek, ostatni wtorek…

We wtorek, tak zresztą jak i w każdy inny dzień tygodnia, większość moich kolegów stawia się tu między siódmą a ósmą rano. Niektórzy wcześniej, żeby móc zrobić więcej rzeczy w ciszy i skupieniu. Ja przyjechałem po dziewiątej. Dobrze, że w ogóle tu dziś dotarłem. Swój samochód sprzedałem już blisko trzy tygodnie temu, z motorem pożegnałem się w zeszły piątek. Z domu do pracy mam blisko dwadzieścia pięć mil. Zdecydowanie nie jest to odległość, którą chciałbym pokonywać na rowerze. Może gdybym miał na to cały dzień, a temperatura i wilgotność oscylowały w bardziej człowiekowi przyjaznych okolicach, to może bym się zdecydował. Poza tym mój rower ma dziurawą dętkę… Na szczęście mamy bardzo dobrych przyjaciół, którzy bez chwili wahania zaoferowali mi jeden ze swoich pojazdów. Jeśli stworzę tu kiedyś kącik dla sponsorów, to Rafał i Gosia z pewnością zajmą w nim miejsce honorowe.

Dziś dotarło też do mnie, że pora już spojrzeć na nasze bilety i potwierdzić Rodzicom, o której przylatujemy, żeby mogli po nas wyjechać na lotnisko. Odnalezienie właściwego e-maila zajęło mi blisko pół godziny. Kiedy jednak spojrzałem na rozkład naszych podróży pojąłem, że nie będzie to trasa ani łatwa, ani przyjemna. Bilety zarezerwowaliśmy już w marcu. Wtedy nie przejmowaliśmy się za bardzo ani dokładnymi datami, a co dopiero trasą przelotu czy godzinami połączeń. Teraz patrzę na rezerwację i zastanawiam się jak z dwójką dzieci, trzema laptopami (sic! – to temat na osobny wpis) i nie-europejskimi paszportami zdołamy przedrzeć się przez bramki bezpieczeństwa, kontrole celną i paszportową w ciągu pięćdziesięciu minut. Zakładając oczywiście, że nasz lot z New Jersey nie będzie opóźniony, co samo w sobie jest bardzo optymistycznym założeniem. Trzeba sprawdzić, o której jest następny lot z Monachium do Katowic i mieć nadzieję, że będą w nim jeszcze wolne miejsca. Ale o takie drobnostki będziemy się starać później. Najpierw musimy się spakować i pozbyć reszty niepotrzebnych klamorów.

Podczas minionego weekendu mieliśmy sporo czasu zarówno na likwidację naszego domostwa, jak również na moment rozluźnienia i kontestacji patriotycznych sztucznych ogni, meksykańskiego piwa i polskiej kiełbasy. Imprezę, połączoną z rozdawaniem naszego dobytku urządziliśmy w niedzielę. Zbiegło się to w czasie z większą imprezą masową, która tradycyjnie już przyciąga tysiące ludzi do naszej małej mieściny i skutecznie uniemożliwia wszelki ruch kołowy. W naszym regionie, zwanym Finger Lakes, Conesus jest jeziorem najdalej wysuniętym na zachód. Nie jest to zbiornik ani specjalnie duży, ani urokliwy, ale bliska odległość od Rochesteru decyduje o jego wielkiej popularności. Od wielu już lat w przeddzień święta niepodległości, mieszkańcy uzbrajają się po zęby w miliony fajerwerków, rozpalają tysiące ognisk wokół jeziora i słuchając mniej lub bardziej uzdolnionych lokalnych kapeli konsumują hektolitry alkoholu, starając się nie podpalić domu sąsiada. Nie muszę dodawać, że tego dnia ochotnicza straż pożarna jest naprawdę bardzo zajęta. Tak na marginesie, to jedna z tych rzeczy, której do tej pory nie udało mi się pojąć. Sprzedaż sztucznych ogni w stanie Nowy Jork jest nielegalna, stąd też aby je nabyć trzeba jechać aż do Pensylwanii. Posiadanie ich nie jest jednak przestępstwem. Gdzie tu logika?

Na naszą małą imprezkę udało nam się sprowadzić wszystkich prawie znajomych. Byli tak zdeterminowani, by się u nas stawić, że nie odstraszył ich nawet wirus jaki zaatakował naszego Pierwszego Majtka rozkładając go na dzień przed imprezą. Jako, że wysoka gorączka była jedynym objawem niedyspozycji, Olo zdecydował się uczestniczyć we wszystkich atrakcjach i przekazać swój „dar” pozostałem dzieciom. Biorąc pod uwagę dwudniowy okres inkubacji wirusa, dziś już spodziewamy się telefonów z podziękowaniami od rodziców. Dodam tylko, że swą chorobę Alex zawdzięcza bliźniaczkom sąsiadów. Gdyby nie ganiał za dziewczynami, nie miałby kłopotów. Ale tak to już jest z mężczyznami w naszej rodzinie…

Dzień Niepodległości

Dzień niepodległości to święto sztucznych ogni, kiełbasek i piwa. Dlaczego dziś deklarujemy własną niezależność, i co do tego ma dziurawa łajba na wzburzonym morzu.

Jest bardzo wczesny poranek. Dziś mógłbym jeszcze pospać, bo przecież rozpoczął się przedłużony, czterodniowy weekend. Będą sztuczne ognie i imprezy, parady i muzyka.  Nadchodzi czwarty lipca – dzień niepodległości. Zamiast odpoczywać przewracam się tylko z boku na bok. Tysiące myśli tłoczą się pod sklepieniem czaszki. Miliony pytań…

W dzisiejszym świecie, świadoma rezygnacja ze stałego źródła dochodu nosi znamiona niepoczytalności. Szczególnie, gdy nie ma się żadnego planu, by w najbliższym czasie dochód ten jakoś przywrócić. Jako, że decyzja podejmowana jest w imieniu nie tylko własnym, ale również nieletnich, którzy ufnie podążają twoim śladem, pewien jestem, że w jakimś zakątku świata jest to również karalne. W końcu po to mamy rządy, żeby pilnowały abyśmy nie robili takich błędów.

Za cztery dni moja kariera dobiegnie końca. Czternasty rok zamyka rozdział najemnika. Oczywiście to tylko przypadek, że zbiega się to w czasie z dniem niepodległości, ale symbolika podnosi jednak trochę na duchu. Na szczęście żyjemy w kraju gdzie jeszcze w jakimś stopniu jesteśmy w stanie sterować własnym życiem. Możemy podejmować niepoczytalne decyzje, narażać siebie i nasze potomstwo na utratę intratnych miejsc w kieracie życia. Za wszystko poniesiemy konsekwencje sami, bo żaden anioł stróż urzędnik nie da nam zawczasu po łapach. Jak dzieci, które bawią się zapałkami, mamy wolny wybór. Możemy się poparzyć, ale nikt nam zapałek z ręki nie wyrwie.

Kolejny rozdział to czas na refleksję i budowanie planów na przyszłość. Zwalniamy w tym wyścigu, bierzemy krok wstecz. Po to tylko, by móc się przyjrzeć naszemu życiu z dalszej perspektywy. Spróbować dostrzec i zrozumieć jego sens. Wyluzować i ogłosić, nawet jeśli tylko chwilową, to jednak niezależność. Przez jakiś czas będziemy się cieszyć fajerwerkami i świętować w cieplejszym klimacie. Jeśli dobrze wykorzystamy ten czas, być może nie będziemy musieli wracać do szarej rzeczywistości. Może uda nam się odnaleźć pasję i przywrócić zdolność generowania dochodu, bez potrzeby sprzedawania się do prac najemnych. Być może praca stanie się nie tylko źródłem utrzymania, ale również przyjemnością. Taką mamy nadzieję.

Łódź na wzburzonym morzu
Łódź na wzburzonym morzu

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że na dzień dzisiejszy, to właśnie myśl o potencjalnym powrocie do kieratu dodaje otuchy. To co przed nami jest nieznane i przerażające, jak biała plama na mapie życia. Nie wiemy co nas czeka na nowych lądach i obawiamy się najgorszego. Taka postawa została w nas zaprogramowana. Dlatego perspektywa powrotu do bezpiecznego, choć znienawidzonego, szablonowego żywota wydaje się jak bezpieczna przystań na wzburzonych morzach. Pytanie czy uda nam się odpłynąć od niej na tyle daleko, by odkryć nieznane kontynenty, czy też przy pierwszym silniejszym powiewie zwiniemy żagle i zacumujemy wśród podobnych nam łódek. Czy po latach opowiadać będziemy o burzy, która zniwelowała nasze plany, czy też cieszyć się będziemy z nowych zamorskich koloni? Czas pokaże.

Tymczasem dziś deklarujemy naszą własną niezależność. Znaleźliśmy łódź i szykujemy ją na ocean. Jak na razie łajba ma dziurę w kadłubie i porwany żagiel. Ale to drobnostka. Mamy wystarczająco zapału, by dokonać napraw już w drodze. Pierwszy etap naszej wyprawy to znajome wody – rodzinne miasto, w którym się wychowaliśmy. Nie potrzebne nam mapy by odnaleźć drogę, czas wykorzystamy na dokonywanie napraw – planowanie i zamykanie spraw, których nie udało nam się domknąć jeszcze na ostatni guzik.

Czas na sztuczne ognie, kiełbaski i piwo!