To już półmetek, pora na refleksję

Łajba na półmetku wciąż wygląda gorzej niż Latający Holender. A jednak, mimo niesprzyjających czasami wiatrów dotarliśmy daleko. Pytanie, co dalej?

Do Meksyku zacumowaliśmy trzy miesiące temu. Wydaje się jak wczoraj. Za kolejne trzy wygaśnie nasza wiza i ubezpieczenie samochodu. Trzeba będzie wyciągnąć kotwice i kontynuować rejs. Powoli dojrzewamy do decyzji o tym, którą z granic tego wspaniałego kraju będziemy musieli przekroczyć.

Kontynuowanie na południe, do Panamy nie jest chyba najszczęśliwszym pomysłem. O ile w październiku, czy listopadzie byłby to idealny kierunek, o tyle na wiosnę, czy latem może być stanowczo za gorąco. Poza tym, musimy chyba też krytycznie spojrzeć na nasze finanse. Gdybyśmy w kwietniu kontynuowali w kierunku równika, moglibyśmy zabawić w Ameryce Centralnej jeszcze przez jakieś sześć do dziewięciu miesięcy. Potem jednak musielibyśmy wrócić do domu najkrótszą z możliwych tras. Oznaczałoby to, że musielibyśmy zrezygnować z objazdówki po stanach zachodnich i północnych USA, a co za tym idzie odpuścić sobie tak magiczne miejsca jak Wielki Kanion, Zion, Yosemite czy Yellowstone. Nie, ta opcja stanowczo odpada…

Alternatywnie, moglibyśmy wyjechać na chwilkę z Meksyku, po to tylko, by po kilku dniach wrócić na kolejne sześć miesięcy, po czym zrobić podobny manewr jeszcze raz i zostać na kolejne sześć. Życie osiadłe w San Miguel de Allende jest o niebo tańsze niż podróżowanie. To z pewnością pozwoliłoby nam wszystkim (nawet mnie) opanować nie tylko podstawy hiszpańskiego, ale zacząć się nim dosyć swobodnie posługiwać. Dało by to nam również sporo dodatkowego czasu na przemyślenia dotyczące naszej przyszłości. Tyle tylko, że w międzyczasie Alstom’owa oferta przyjęcia syna marnotrawnego w mrówcze szeregi dawno by już wygasła. No i oczywiście nie jestem pewien, czy na dłuższą rękę podołałbym meksykańskim temperamentom.

W końcu, wracając do naszych oryginalnych założeń, odbijając teraz na północ spod zwrotnika raka, pod którym właśnie zimujemy, wjechalibyśmy z powrotem do Stanów Zjednoczonych na początku wiosny, by po trzech miesiącach włóczęgi wrócić do domu w środku lata. Jest to opcja zdecydowanie najkrótsza, aczkolwiek kompatybilna – nie tylko z porami roku, rokiem szkolnym, ale również warunkami umowy wynajmu naszego domu. Przyznam, że w tej chwili ta właśnie opcja wydaje się najbardziej prawdopodobna.

Nie jesteśmy już co prawda uwiązani do konkretnego miejsca na ziemi i jeżeli los zechce nas obdarować jakimś ciekawym wyzwaniem, gotowi jesteśmy stawić mu czoła w każdym (prawie) zakątku świata. Jak mawiają: tam dom Twój, gdzie serce Twoje. Nauczeni doświadczeniami tej wycieczki, wiemy jak niewiele nam w życiu potrzeba i jak niewiele rzeczy ma prawdziwą wartość. Tym niemniej, po dziesięciu latach w zachodniej części stanu Nowy Jork, nauczyliśmy się region ten kochać za piękno krajobrazu i tolerować najdziwniejsze nawet anomalie pogodowe. Jedynie, co do podatków nie mogę się jeszcze przekonać.

Tak więc na dzień dzisiejszy, nie jesteśmy ani o krztynę mądrzejsi niż byliśmy przed wyjazdem, dalej nie mamy konkretnych planów i tylko rozkoszujemy się słońcem i hulaszczym życiem. Nasza łajba wciąż w opłakanym stanie, i choć dotarliśmy nią aż do Centralnego Meksyku, nie mamy wątpliwości, że więcej w tym było szczęścia niż umiejętności. Nie znaleźliśmy jeszcze sposobu na życie, ale też nie poddajemy się jeszcze. W końcu to dopiero półmetek, a rejs wciąż trwa jeszcze!

Dzień Niepodległości

Dzień niepodległości to święto sztucznych ogni, kiełbasek i piwa. Dlaczego dziś deklarujemy własną niezależność, i co do tego ma dziurawa łajba na wzburzonym morzu.

Jest bardzo wczesny poranek. Dziś mógłbym jeszcze pospać, bo przecież rozpoczął się przedłużony, czterodniowy weekend. Będą sztuczne ognie i imprezy, parady i muzyka.  Nadchodzi czwarty lipca – dzień niepodległości. Zamiast odpoczywać przewracam się tylko z boku na bok. Tysiące myśli tłoczą się pod sklepieniem czaszki. Miliony pytań…

W dzisiejszym świecie, świadoma rezygnacja ze stałego źródła dochodu nosi znamiona niepoczytalności. Szczególnie, gdy nie ma się żadnego planu, by w najbliższym czasie dochód ten jakoś przywrócić. Jako, że decyzja podejmowana jest w imieniu nie tylko własnym, ale również nieletnich, którzy ufnie podążają twoim śladem, pewien jestem, że w jakimś zakątku świata jest to również karalne. W końcu po to mamy rządy, żeby pilnowały abyśmy nie robili takich błędów.

Za cztery dni moja kariera dobiegnie końca. Czternasty rok zamyka rozdział najemnika. Oczywiście to tylko przypadek, że zbiega się to w czasie z dniem niepodległości, ale symbolika podnosi jednak trochę na duchu. Na szczęście żyjemy w kraju gdzie jeszcze w jakimś stopniu jesteśmy w stanie sterować własnym życiem. Możemy podejmować niepoczytalne decyzje, narażać siebie i nasze potomstwo na utratę intratnych miejsc w kieracie życia. Za wszystko poniesiemy konsekwencje sami, bo żaden anioł stróż urzędnik nie da nam zawczasu po łapach. Jak dzieci, które bawią się zapałkami, mamy wolny wybór. Możemy się poparzyć, ale nikt nam zapałek z ręki nie wyrwie.

Kolejny rozdział to czas na refleksję i budowanie planów na przyszłość. Zwalniamy w tym wyścigu, bierzemy krok wstecz. Po to tylko, by móc się przyjrzeć naszemu życiu z dalszej perspektywy. Spróbować dostrzec i zrozumieć jego sens. Wyluzować i ogłosić, nawet jeśli tylko chwilową, to jednak niezależność. Przez jakiś czas będziemy się cieszyć fajerwerkami i świętować w cieplejszym klimacie. Jeśli dobrze wykorzystamy ten czas, być może nie będziemy musieli wracać do szarej rzeczywistości. Może uda nam się odnaleźć pasję i przywrócić zdolność generowania dochodu, bez potrzeby sprzedawania się do prac najemnych. Być może praca stanie się nie tylko źródłem utrzymania, ale również przyjemnością. Taką mamy nadzieję.

Łódź na wzburzonym morzu
Łódź na wzburzonym morzu

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że na dzień dzisiejszy, to właśnie myśl o potencjalnym powrocie do kieratu dodaje otuchy. To co przed nami jest nieznane i przerażające, jak biała plama na mapie życia. Nie wiemy co nas czeka na nowych lądach i obawiamy się najgorszego. Taka postawa została w nas zaprogramowana. Dlatego perspektywa powrotu do bezpiecznego, choć znienawidzonego, szablonowego żywota wydaje się jak bezpieczna przystań na wzburzonych morzach. Pytanie czy uda nam się odpłynąć od niej na tyle daleko, by odkryć nieznane kontynenty, czy też przy pierwszym silniejszym powiewie zwiniemy żagle i zacumujemy wśród podobnych nam łódek. Czy po latach opowiadać będziemy o burzy, która zniwelowała nasze plany, czy też cieszyć się będziemy z nowych zamorskich koloni? Czas pokaże.

Tymczasem dziś deklarujemy naszą własną niezależność. Znaleźliśmy łódź i szykujemy ją na ocean. Jak na razie łajba ma dziurę w kadłubie i porwany żagiel. Ale to drobnostka. Mamy wystarczająco zapału, by dokonać napraw już w drodze. Pierwszy etap naszej wyprawy to znajome wody – rodzinne miasto, w którym się wychowaliśmy. Nie potrzebne nam mapy by odnaleźć drogę, czas wykorzystamy na dokonywanie napraw – planowanie i zamykanie spraw, których nie udało nam się domknąć jeszcze na ostatni guzik.

Czas na sztuczne ognie, kiełbaski i piwo!