Jak tradycyjne bajki we współczesnym świecie kształtują postawy moralne Polaków, czyli dlaczego na początku dwudziestego pierwszego wieku „pasikonizm” ideologiczny jest tak popularny w niektórych mrówczych kręgach.
Wiele osób pyta, co skłoniło nas do podjęcia decyzji o wyjeździe. Pytanie wydawać by się mogło bardzo proste i takiej też wszyscy spodziewają się odpowiedzi. Tymczasem nie jest ona tak prosta jak by się mogło wydawać. A może po prostu to ja mam talent do komplikowania rzeczy…
Wersja uproszczona to: kryzys wieku średniego. Nikt do końca nie rozumie, co to określenie tak naprawdę oznacza, a jednak większość skłonna jest taką odpowiedź zaakceptować. Najwyraźniej w pewnym wieku skłonni jesteśmy do popełniania większych niż poprzednio głupstw. Jeśli więc taka odpowiedź Cię satysfakcjonuje, to proponuję poprzestać lekturę tego posta w tym miejscu i zaoszczędzony czas spędzić na oglądaniu kolejnego odcinka ulubionego serialu. Jeśli jednak psychoanaliza jest Twoim hobby, albo akurat nic ciekawego nie leci w telewizji, to czytaj dalej. Oczywiście na własną odpowiedzialność!
Nieważne w jakim jesteś wieku i co do tej pory robiłeś. Jeśli czytasz te słowa, to pewnie od czasu do czasu zadajesz sobie pytanie z gatunku: „co by było gdyby…?”. Mam na myśli te ciężkie pytania – egzystencjalne – które starasz się od siebie odsunąć. Patrzysz na otaczających Cię ludzi i ze wstydem stwierdzasz, że coś musi być z Tobą nie w porządku, bo jakoś nikt z Twojego otoczenia nie zdaje się kwestionować swojego miejsca na ziemi. Nas też to spotkało. Wbrew naszym usilnym staraniom, by pytanie od siebie odsunąć, zaczęło nam pod skórę załazić i od ciągłego drapania zaczęły nas już boleć paznokcie. Pewnego wieczora, miast jak co dzień usiąść przed telewizorem i zabić świerzbienie kolejną dawką rozrywki lekkiej, łatwej i przyjemnej, postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się naszej dolegliwości.
Powierzchownie wydawać by się mogło, że nasza dotychczasowa egzystencja ma znamiona popularnie akceptowalnego „sukcesu” – dwójka cudownych dzieci, dobrze płatna praca, duży dom na przedmieściach i inne artefakty konsumpcjonizmu. Gdy jednak bliżej przyjrzeć się temu landszaftowi, to łatwo dostrzec, że brakuje mu głębi, nie ma w nim perspektywy. Zaczęliśmy się więc zastanawiać jak kilkoma pociągnięciami pędzla szkopuł ten naprawić. Myśleliśmy, myśleliśmy, aż nam wina brakło. Doszliśmy do wniosku, że jeśli czegoś w naszym życiu nie zmienimy to trudno będzie z tych naszych „jeleni na rykowisku” zrobić „słoneczniki”. Zgodziliśmy się, że zmiany muszą być radykalne.
Pierwsza pod nóż poszła praca. Nie od razu złożyłem wymówienie, ale zrobiliśmy sobie małą kalkulację. Musicie wiedzieć, że nie cierpię robić kalkulacji, a jednak jest to jedna z tych rzeczy, które dosyć dobrze mi wychodzą. Tak się również składa, że robienie kalkulacji stanowi też sporą część mojej dotychczasowej pracy. Kilkanaście kolumn i kilka setek wierszy w Excel’u, kilka skomplikowanych formuł i po pół godzinie gapienia się na numerki wyszło mi, że pracuję dla pieniędzy, nie z potrzeby serca. A zarobione pieniądze oddaję bankom w zamian za dom, w którym odpoczywam po pracy, rządowi w zamian za infrastrukturę, z której korzystam dojeżdżając do pracy i żonie w zamian za jedzenie i kilka innych rzeczy, dzięki którym nie dostrzegam, że pracuję po to by móc pracować. Oczywiście to tylko uproszczenie, bo tak naprawdę to pracuję również dlatego, bym mógł wychować kolejne pokolenie mrówek. Nie mamy za dużo oszczędności, ale postanowiliśmy spróbować na jakiś czas popatrzeć na świat z perspektywy pasikonika.
Na szczęście nie mamy zbyt wielu długów. Fakt, przez ostatnich kilkanaście lat robiliśmy sobie „przyjemności” kupując zupełnie niepotrzebne nam rzeczy. Zachowaliśmy jednak na tyle zdrowego rozsądku, by się z tego powodu nie zapożyczać. Jedynie nasz dom stanowi wyjątek. Kupiliśmy go sześć lat temu skuszeni stopami zwrotu na ówczesnym rynku nieruchomości. Potraktowaliśmy go jak inwestycję, która notabene nie była wcale aż taka udana. Trzy lata temu amerykański i światowy rynek nieruchomości pokazały swe prawdziwe oblicze. Na szczęście Rochester to nie Las Vegas i nasz dom nie stracił tak wiele na wartości. Tym niemniej spłacanie kredytu hipotecznego i płacenie podatków w obliczu utraty dochodów, nie stanowiło kuszącej perspektywy. Znów z pomocą przyszła szybka kalkulacja i wyszło nam, że życie w innych częściach świata jest nieco tańsze niż mieszkanie we własnym domu. Postanowiliśmy wynająć nasz dom i pozwolić innym ludziom cieszyć się nim i pozwolić im spłacać zarówno nasz kredyt, jak i należne miastu podatki.
Nasza chęć radykalnych zmian w życiu pozbawi nas źródła utrzymania i dachu nad głową. Dzięki temu, będziemy jednak mieli czas, by dogłębnie przeanalizować co (poza kalkulacjami), chcielibyśmy w życiu robić. Jak sprawić, by praca zaspokajała inne niż tylko materialne potrzeby. Znaleźć pasję. Dzięki odrobinie oszczędności i odzyskanej mobilności, będziemy w stanie szukać jej w najpiękniejszych miejscach na ziemi, a doświadczeniami i wspomnieniami dzielić się z dziećmi.
Gdy oszczędności się skończą, wrócimy do mrówczego życia. Albo nie wrócimy…